ok, zgadzamy się co do zasady
jednak z postu NRS- poza brakiem danych medycznych, co podkresliłaś- biją także wyraźne wątpliwości wobec użycia nasienia dawcy, spójrz:
macie dylemat co do nasienia dawcy....ja tez :/ a moja zona praktycznie podjeła juz decyzje... chce dawcę
żona uparła sie na dawcę a ja nie bardzo chce.
najbardziej boli mnie to że ona mnie juz przekresliła
bardzo bym chciał mieć z nią swoje dziecko.
to Elises, nie ja, użyła pojęcia "egoizm". Ja skoncentrowałam się natomiast na dwóch kwestiach, które wyczytuję z postu NRS.
Pierwsza to ta, że autor nie jest przekonany do wyboru rodzicielstwa dzięki dawstwu. Druga zaś to ta, że żona wywiera na nim presję.
O obu tych sprawach pisałam w kontekście podjęcia świadomej decyzji, która musi być decyzją zgodną.
Czasem jest tak- i mam wrażenie, że to własnie taka sytuacja- że jednej osobie zależy
bardziej na jakimś rozwiązaniu, niż współpartnerowi. I to jest sytuacja ryzykowna dla całej rodziny- dla tych dwóch osób i ich przyszłych dzieci. Bo jak się już zgodziłyśmy, decydujemy nie o zapłodnieniu, a o całym życiu. Powoływanie dziecka na świat to decyzja egzystencjalna.
Z niepłodnością jest w ogóle tak, że niemal zawsze wiąże się z przeżyciem pewnej formy żałoby. Jeśli nawet jest to lekka niepłodność i będzie wymagała jedynie przyjmowania leków, to osoby chore i tak mogą czuć żal, że nie udaje im się tak łatwo jak pozostałym parom. Że one muszą liczyć dni płodne, badać śluz i chodzić na monitoring, i odebrana jest im możliwość poczęcia dziecka "na plaży, w świetle księżyca, przy szampanie i pewnym zaskoczeniu".
Nasze dzieci na ogół przychodzą na świat w wyniku leczenia, naszego zaangażowania, i nie ma co udawać, że to nie uderza w nasze związki, bo uderza- często na przykład odbiera seksowi spontaniczność. To oczywiście nie musi oznaczać, że niepłodność jest naszą stratą. Na początku pewnie tak, ale z czasem wielu z nas potrafi zbudować wokół tej straty bardzo pozytywne rzeczy- na przykład pogłębienie swoich więzi, wzajemną empatię, świadome rodzicielstwo i inne dobre doświadczenia.
Ale też nie ma co udawać, że tej żałoby w pewnym momencie nie ma.
Rodzicielstwa adopcyjnego i rodzicielstwa z dawstwa dotyczy to szczególnie, bo w nich nie tylko żegnamy się z wizją tej pięknej plaży, ale także żegnamy się z wizją naszego genetycznego potomstwa.
Po tej żałobie mogą się wydarzyć, i na ogół tak się dzieje, budujące i dobre rzeczy, pojawia się gotowość na zostanie rodziną adopcyjną lub dzięki dawstwu, przestawiamy sobie w głowach różne rzeczy, zmieniamy definicję rodziny. Rodziną staje się wtedy nie grupa ludzi o tym samym DNA, ale grupa ludzi, którzy świadomie decydują, że chcą być rodziną. To wielka wartość.
Jeśli jednak tej żałoby się nie przejdzie albo będzie się twierdzić, ze jej wcale nie ma, to te dobre rzeczy nie tylko nie muszą się wydarzyć, ale zamiast nich może pojawić się poczucie, że ktoś zdecydował za nas, że nie mieliśmy kontroli nad sytuacją, wreszcie- najgorszy wariant- że dziecko, które nam się urodziło, nie jest przez nas w pełni akceptowane.
Żeby nie było, że teoretyzuję, myślę teraz o dwóch znanych mi historiach rodzinnych. W pierwszej partner odszedł od żony jeszcze w trakcie trwania ciąży. W drugiej para trafiła do psychologa, kiedy ich córka urodzona dzięki AID miała cztery lata- ojciec powiedział po latach, że wcale nie podejmował z żoną wspólnie decyzji o dawstwu, po prostu żona była tak zdeterminowana, że wywarła na nim presję, a on nie miał siły jej się przeciwstawić. Poza tym jako mężczyzna, z powodu którego choroby musieli korzystać z pomocy lekarza, czuł się na "gorszej pozycji" w dyskusji z żoną, czuł się po prostu winny.
Dlatego odpowiedziałam NRS. Nie jest dobrym rozwiązaniem, jeśli jedna strona chce bardziej i prze ku jakiemuś wyjściu, a druga strona jest do niego przymuszana albo ma wyraźne opory, których ta pierwsza strona nie chce zobaczyć.
Napisałam więc, że pewne jest, że decyzji o dawstwie NIE powinni podejmować, bo dla mnie w tym konkretnym momencie wątpliwości NRS są na tyle duże, że właściwe byłoby zatrzymanie się, porozmawianie z żoną, być może konsultacja z psychologiem, aby zorientować się, jak dokładnie wygląda sytuacja.
To nie znaczy, że dawstwo w przypadku NRS i jego żony jest złym wyjściem, ale znaczy to, że
na ten moment jest to złe wyjście.
Być może zabrzmiałam w pierwszym poście kategorycznie i tak, jakbym w ogóle odradzałą NRSowi dawstwo- jeśli tak to przepraszam, nie to chciałam przekazać.
Bardzo możliwe, że NRS i Jego żona jednak do tej decyzji dotrą i dojrzeją, przyniesie ona ich rodzinie szczęście, żeby jednak mogło sie tak stać to muszą o tym zdecydować wspólnie i być razem przekonani, że to ich droga. Czyli- rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać