Cześć, minęło trochę czasu od kiedy ostatni raz odwiedziłam MedArt i teraz z perspektywy czasu i na zimno, bez emocji i po przemyśleniu wszystkiego, co się wydarzyło i przede wszystkim po "zasięgnięciu języka" i podpatrzeniu jak to wygląda w innych miejscach niestety z przykrością muszę odradzić potencjalnym pacjentkom podchodzenie do in vitro u dra Żaka.
Teraz już wiem, że ordynowanie leków i prowadzenie stymulacji "na oko" bez żadnych oznaczeń laboratoryjnych jest nie tylko niemądre, ale przede wszystkim wbrew wszelkim wytycznym. Ktoś porównał to nawet do operacji usunięcia wyrostka bez wcześniejszego oznaczenia poziomu leukocytów we krwi...Trudno się z tym nie zgodzić...
Kiedy wcześniej dziwiłam się, że podczas stymulacji jedyną formą oceny jak ona przebiega jest USG byłam uspakajana słowami, że dr ma tak duże doświadczenie, że nie musi badać poziomu hormonów. Teraz wiem, że to śmieszny argument, bo doświadczenie nie ma z tym nic wspólnego. Do tego ocena rezerwy jajnikowej (która przecież jest podstawą do wyboru protokołu i dawek, w ogóle jest punktem wyjścia do rozpoczęcia stymulacji) jedynie na podstawie LH i FSH! "Dzięki" temu od ponad 3 miesięcy mam gospodarkę hormonalną 80-letniej babci i nie wiem kiedy jajniki "się naprawią"
Trudno też nie mieć żalu, o to, że dr skasował pełną kwotę za procedurę, która de facto nie odbyła się (zakończyła się na punkcji - nie było komórek jajowych) i nie było nawet mowy o jakimkolwiek zwrocie pieniędzy poza jakimiś drobniakami za transfer.
No cóż, człowiek uczy się na błędach, teraz mądrzejsza o wiedzę, której wtedy nie miałam wiem, że lampka powinna zapalić mi się już przy pierwszej wizycie...szkoda tylko, że kosztowało mnie to ogromną ilość pieniędzy, czasu, nerwów i zdrowia. A być może wystarczyło tylko zrobić kilka oznaczeń poziomów hormonów we krwi