Adoptowałem i jest mi źle

radości i sukcesy ale również problemy, z którymi rodziny adopcyjne mogą się spotkać już po adopcji

Moderator: Moderatorzy po adopcji

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
nataku
Posty: 3117
Rejestracja: 01 kwie 2003 00:00

Post autor: nataku »

Nie wiem na ile tak jest faktycznie, bo sama adoptowałam niemowlęta (gdzie dziecko zabiera się z oddziału preadopcyjnego w miarę szybko), ale dziecko starsze np. 4 letnie, adoptuje się po wizytach w DD, gdzie opiekunowie dziecka mają możliwość zbadania czy między dzieckiem, a przyszłymi rodzicami i rodzeństwem nawiązuje się więź. Przecież to nie jest proces 2 tygodni? W sądzie najpierw jest sprawa o powierzenie pieczy, a następnie o przysposobienie. Przyszli rodzice, dotychczasowi opiekunowie (z DD) i kurator są pytani czy nawiązała się więź. I zakładam, że każdy mówi prawdę, przyszli rodzice - prawdę o swoich uczuciach, a opiekunowie i kurator prawdziwe oceny sytuacji. Więc nie do końca rozumiem tego o czym pisze Funda
funda pisze:I uważam, że jest możliwe, że "matka" adopcyjna nie będzie go kochać. Musi? Nie. Nikogo nie można zmusić do miłości, nawet samego siebie. Powinna za to szanować jego uczucia, dbać o niego i starać się wychować na dobrego człowieka. A miłość może z czasem przyjdzie... MOŻE... oby... Nic na siłę.
Nie słyszałam, żeby ktoś na kursie dla rodzin adopcyjnych zapytał - czy muszę kochać to dziecko? i usłyszał odpowiedź - nie musisz, a i tak będzie ok, nic na siłę.

Jestem nieraz wkurzona na moje dzieci, jak się biją (i nas), drapią, rzucają na kanapę i podłogę, jak kopią, jak histeryzują, wymuszają, mówią - nie lubię cię, nie słuchają ... itd... jestem wściekła - czasami "na skraju", ale je kocham - bardzo.
Mama Kubusia i Kacperka - zdecydowanie fajnych chłopaków łobuziaków
Awatar użytkownika
mondi78
Posty: 294
Rejestracja: 20 kwie 2004 00:00

Post autor: mondi78 »

nataku pisze:Jestem nieraz wkurzona na moje dzieci, jak się biją (i nas), drapią, rzucają na kanapę i podłogę, jak kopią, jak histeryzują, wymuszają, mówią - nie lubię cię, nie słuchają ... itd... jestem wściekła - czasami "na skraju", ale je kocham - bardzo
... nawet ponad wszystko.

Nataku, my adoptowaliśmy dwójkę dzieci w wieku 3 latka i 1,3 roku. Po drugiej wizycie u dzieci podjęliśmy już decyzję - wiedzieliśmy że są to nasze dzieci ale...to wszystko bardzo szybko sie potoczyło. Po dwóch tygodniach mieliśmy dzieci w domu i wtedy dla mnie zaczął się koszmar bo kompletnie nie byłam przygotowana na bycie matką. Mimo wszystko, mimo że chcialam, mimo że odbyłam kurs, mimo że próbowalam. Nie mogłam.
Na szczęście do rozprawy wszystko się ułożyło ale ja byłam już bliska tego, żeby te dzieci odwieźć bo byłam przekonana, że nie będę dla nich dobrą i właściwą mamą. Wtedy mój mąż stanął na wysokości zadania i motywował mnie, nie poddał się moim prośbom, groźbom, błaganiom. Było NIE i koniec. Dzieci są nasze. Doskonale dawał sobie radę - był mamą i tatą w jednej osobie. Facet, który wcześniej nie miał do czynienia z dziećmi a sam miał dzieciństwo do bani.
Zmierzam do tego, że nie wszystko jest sprawdzane tak dokładnie jak myślisz. Niekiedy procedury są omijane, ktoś podchodzi do sprawy zbyt ogólnikowo bo jest super, że znalazła się rodzina dla dziecka (dzieci). Do nas dzieci trafiły bardzo szybko i na rozprawie właściwie nikt nie wiedział czy te więzi są, czy sobie radzimy itp. Sąd zaufał tylko nam, naszym słowom. Nie mam tutaj na myśli tego że mijaliśmy się z prawdą bo tak nie było - jak już wcześniej wspomniałam do rozprawy uporałam się z uczuciami. Ale są różni ludzie i mogą mimo wszystko, mimo tego że nie są pewni twierdzić, że podołają i co dalej?? Dziecko jest dzieckiem, to nie lalka którą można odstawić na bok kiedy nam się znudzi.
Mogę zgodzić się z Fundą , że mama adopcyjna nie musi pokochać dziecka właśnie jeśli nie jest pewna, jesli za szybko podejmie decyzję pod jakimś tam wpływem.
Na szkoleniach w osrodku każdy opowiadał jakie to piękne uczucie, jak to od razu wybucha ta miłość do dziecka, jak to od razu ma się pewność, że to jest wlaśnie to dziecko, że jest płacz, wzruszenie, niepohamowane emocje i radość. Dlatego ja byłam w szoku, że u mnie to nie było tak. Miałam żal do siebie bo przecież czekałam tak długo, pragnęłam być mamą a tu taki dół. Myślałam, że jakaś nienormalna jestem bo przecież w ośrodku mówili, że trzeba być pewnym a ja nie byłam i nie pokochałam od razu.
Także, różnie to bywa. Uporałam się ze wszystkim i życzę również tego innym z całego serca.
Teraz moje dzieci są całym moim światem. Te ramionka , których kiedyś nie byłam w stanie objąć teraz są najsłodsze i najbardziej kojące a te słowa "mamuniu, kocham Cię, jesteś moim aniołkiem" są najpiękniejszym wyznaniem płynącym z głebi serca. I są odwzajemnione po stokroć.

Dodane po: 48 minutach:
a mnie to nie dziwi...
Wyobraź sobie sytuację..każdego dnia wstajesz z nadzieją, że w końcu bedzie lepiej, że Wasza rodzina wyjdzie na prostą, że Wasze dziecko przestanie Was testować i zacznie zachowywać się normalnie, bo wszyscy naokoło Wam powtarzają, że trzeba poczekać...i tak mijają trzy lata...dzień za dniem...

Ten wątek bardzo mnie zasmucił...bo ja też jestem w tej grupie ludzi, którzy czekają na to lepsze jutro...i zaczynam wątpić, że się doczekam...
Wracając, to własnie nie mogę sobie wyobrazić takiej sytuacji, gdyż jest ona krzywdząca dla dziecka i nie wyobrażam sobie, że mogłabym trwać w przekonaniu, że dziś będzie lepiej przez kilka miesięcy, nie mówiąc już o latach. Do czego to prowadzi?? Bo nie rozumiem. Do krzywdzenia siebie nawzajem? Ile czasu można sobie dawać szansę i tym samym oszukiwać siebie, rodzinę i dziecko. Poza tym normalną jest sytuacja kiedy dziecko będące nowym członkiem rodziny nie będącym jeszcze pewnym swojej pozycji testuje wszystkich dookoła a najbardziej rodziców. Tymbardziej dziecko adoptowane, starsze, które znalazło się w innym otoczeniu, w innym środowisku, atmosferze. Życzę Ci Alimak dużo siły i wiary w to, że się doczekasz lepszego jutra. Musisz wierzyć, że wszystko sie poukłada... Ale nie życzę Ci abyś na to czekała przez 3 lata.

Ty opisujesz sytuację, kiedy nie mogłaś się przemóc do dziecka, które wyciąga rączki, a na przykład na wątku RAD wypowiadają się Alimak i Vred, których dzieci odtrącają wyciągniete ręce, nawet gryzą, i to nie przez kilka dni, ale przez miesiące, lata, Jesli ktoś nie został uprzedzony, że tak może być, nie uzyskał znikąd pomocy, to sam znalazł się w czarnej dziurze. Wszyscy mówią takim rodzicom: idźcie do psychologa, do psychoterapeuty, a ja sama czytałam posty osób, że psychologowie nie pomogli, bo się na tym nie znają (a czytałam o przypadkach, gdzie dzieciom się pogorszyło). Wiem, że stała się tragedia dla tego dziecka i dla rodziców, ale oni jeszcze chcą, może im się uda.
A jak się nie uda?? Jak przestaną chcieć??
Omilko... Nie opisuję sytuacji, w której nie mogłam się przemóc tylko taką, w której nie mogłam wykrzesać z siebie odrobiny czułości, zrozumienia i dobrych chęci.
Często jest tak, że rodzice adopcyjni nie zdają sobie sprawy z wielu przypadłości z jakimi może borykać się dziecko; tymbardziej jesli jest ono starsze i z bagażem doświadczeń. Wtedy bywa tak jak mówisz - mało kto potrafi pomóc i jest się zdanym tylko na siebie. Dlatego adopcja powinna być przedstawiana także od tej drugiej strony bez względu na to czy to kogoś zrazi, czy ktoś się wycofa. Żeby każdy zdawał sobie sprawę, że nie zawsze jest tak różowo jak się słyszy ale również nie był totalnie zniechęcony.
Pani dyrektor z OA, w którym były zgłoszone nasze dzieci a nie był to nasz ośrodek, gdyż dzieci znaleźliśmy sami (to też jest w sumie temat rzeka bo każdy twierdził, że nie ma dzieci a dzieci były i czekały na rodzinę ) pytając nas czy jesteśmy pewni decyji, którą podejmujemy zaznaczyła, że tu nie chodzi o nas lecz o dzieci. I trzymam się tych słów bo dziecko już raz odtrącone musi znaleźć w końcu to szczęście, miłość, poczucie bezpieczeństwa. Osoba adoptująca też musi być pewna swojej odpowiedzialnej decyzji. Od powierzenia pieczy nad dzieckiem do terminu rozprawy mija kilka miesięcy więc w tym czasie powinno nabrać się przekonania do podjętej decyzji bądź zrezygnować. Można również poprosić o więcej czasu na rozprawie, myślę ża każdy zrozumiałby taką sytuację. Nie jesteśmy pewni czy damy radę z danym dzieckiem to albo dajemy sobie szansę albo rezygnujemy. ALe ciągnąć to latami? Jeśli ktoś mimo wszystko decyduje się na przyjęcie dziecka trudnego wtedy powinien być pewny tego, że podoła, że zniesie to przez miesiące lub lata, że się nie załamie i nie dojdzie tu do tragedii o której piszemy.
Tragedii dla całej rodziny.

Pozdrawiam.
Monika - mama Pacika i Julki zwanej Lulką ;-)
Awatar użytkownika
nataku
Posty: 3117
Rejestracja: 01 kwie 2003 00:00

Post autor: nataku »

No właśnie, wszystko wcześniej opiera się na naszych wyobrażeniach o idealnej rodzinie. Ja też nie byłam wolna od takich wyobrażeń. Wyobrażałam sobie, że będzie dziecko w domu, w łożeczku ... będzie spało, albo uśmiechało się, gaworzyło, a ja przeczytam w tym czasie wszystkie zaległe książki ... zupka będzie gotować się na piecu...pralka będzie prać... itd...itp...
A rzeczywistość okazała się zupelnie inna. Z oddziału preadopcyjnego wypisali nam chłopców z zapaleniem płuc, w pierwszej dobie w domu o maly włos by się zadusili. Trafiliśmy do CZMP, gdzie wegetowaliśmy przez 7 miesięcy. Chłopcy byli coraz bardziej chorzy, nie było ich gdzie wkłuwać, ciągle krzyczeli popodłączani do rurek. W 8 miesiącu życia nie umieli się przekręcić, ani podnieść główki, nie uśmiechali się, Kacperek nie patrzył w oczy - patrzył na sufit i na boki i krzyczał, krzyczał, krzyczał i zdzierał z nas ubranie. A później zakazili go gronkowcem i miał sepsę. Ja spałam (o ile spałam) na fotelu obok łóżeczek, na podłodze, na łożku polowym, kąpałam się raz na tydzień (bo w szpitalu nie było jak) i raz na tydzień wychodziłam ze szpitala - i z powrotem tam jechałam. Byłam u kresu sił i fizycznych i psychicznych.
Tak miały się wyobrażenia do rzeczywistości.
Pamiętam był taki okres, że siedziałam w tym szpitalu i cały czas płakałam, nad chłopcami i nad sobą.... i pielęgniarki powiedziały - niech pani pojedzie do domu i odpocznie, wyśpi się i wróci....
Dotarło do mnie wtedy, że gdybym pojechała i Kacperek by wtedy odszedł, to nie byłoby przy nim nikogo bliskiego.... pomyślałam też sobie, że ja cierpię, ale jak wielkie musi być cierpienie mojego malutkiego synka, którego wszystko boli i który ma tam tylko mnie.
Było strasznie.
Przetrwaliśmy, teraz chłopcy mają 4,5 roku i kocham ich w sposób niemożliwy do opisania.
Mama Kubusia i Kacperka - zdecydowanie fajnych chłopaków łobuziaków
Awatar użytkownika
Gość

Post autor: Gość »

Dziewczyny, ja nie mam dzieci, więc z mojej strony jest to czysta teoria i jedynie chęć zrozumienia i wczucia się w sytuację kogoś, kto "chciał dobrze, a wyszło jak zawsze". Rozmawiam z bardzo różnymi ludźmi, którzy mówią mi wiele rzeczy o swoich emocjach, taka karma :roll:
I często właśnie zauważam jedną rzecz - adopcja dla dziecka, cała jestem dla dziecka, bo jak dam z siebie wszystko, to dziecko potem wyciągnie łapki, przytuli mnie i powie "kocham cię mamusiu"... przecież o to nam chodzi, prawda? Tego oczekujemy od adopcji i nie uważam, żeby był to jakiś kosmos. To NORMALNOŚĆ.
A teraz mamy historię, że ludzie adoptują dziecko, starsze, w przekonaniu, że dadzą mu samo dobro i że po pewnym czasie usłyszą właśnie te słowa. A tu NIC. Nie dość, że dziecko najeżone, odpycha wciąż i wciąż, nie pozwala sobie pomóc, nie pozwala się zbliżyć, to jeszcze okazuje się, ze ta miłość nie wybucha! I wtedy budzą się takie myśli, jakie miała Mondi - że jest się upośledzonym emocjonalnie, bo jak to, jak MATKA może NIE KOCHAĆ własnego dziecka? Dodatkowo mamy do czynienia z ludźmi, którzy mają dzieci biologiczne i pamiętają uczucia towarzyszące pojawieniu się tamtych dzieci w ich życiu. A tu NIC. Więc panika, bo jestem nienormalna, bo się nie nadaję, bo się spalam. To musi być koszmar :(
W tym momencie, moim skromnym zdaniem, lepiej jest ustawić sobie w głowie sprawę w taki właśnie sposób -
"Trudno, nie kocham go, ale jestem odpowiedzialna za tego malucha, będę go szanować, dbać o niego, troszczyć się o jego rozwój i dawać mu maksimum ciepła, na jakie mnie stać, bo taką decyzję podjęłam, bo rozwiązanie adopcji nie przyniesie nic dobrego. A może z czasem pojawi się miłość? Jeśli nie, nie będę tego postrzegała w kategoriach porażki, błędu, tragedii. "
Tak mi się to kojarzy z małżeństwem z rozsądku.
Kiedy człowiek stara się wykrzesać z siebie uczucie, a ono do niego nie przychodzi, zaczyna wpadać w panikę, dół, rozpacz i popełnia błędy. Chyba lepiej się uspokoić, podejść do tego jak do zadania, bo szamotanina emocjonalna nie przyniesie nic dobrego nikomu. Zwłaszcza dziecku, które potrzebuje spokoju i bezpieczeństwa.
Pozdrawiam.
Awatar użytkownika
nataku
Posty: 3117
Rejestracja: 01 kwie 2003 00:00

Post autor: nataku »

funda ja nie piszę tego wszystkiego, żeby się licytowac, kto ma lepiej, a kto gorzej i kto jest jaki wspaniały ... Chodziło mi o to, żeby pokazać, że są bardzo ciężkie sytuacje, a później jest dobrze.
Zdaję sobie sprawę, że zespół zaburzeń więzi to bardzo duży problem, ale trzeba go zdiagnozować i korzystać z pomocy specjalisty. Nie można mówić od razu o rozwiązaniu adopcji, bo wtedy krzywda dla całej rodziny będzie największa.
Poza tym nie można też koncentrować się za bardzo na sobie, trzeba obok pytania "co on ze mną/nami zrobił" zapytać "co myśmy zrobili jemu" albo "czego nie zrobiliśmy, a powinniśmy".
pozdrawiam
Mama Kubusia i Kacperka - zdecydowanie fajnych chłopaków łobuziaków
Awatar użytkownika
mondi78
Posty: 294
Rejestracja: 20 kwie 2004 00:00

Post autor: mondi78 »

nataku pisze:Poza tym nie można też koncentrować się za bardzo na sobie, trzeba obok pytania "co on ze mną/nami zrobił" zapytać "co myśmy zrobili jemu" albo "czego nie zrobiliśmy, a powinniśmy".
Tu się zgodzę w 100 %. Najprościej zawsze jest doszukiwać się winy w innych a powinno się najpierw zaczynać analizowac różne rzeczy właśnie doszukując się w błędów w swoim postępowaniu, w swojej postawie. Nie chcę tu nikogo krytykować bo trudno oceniać kogoś kto w sumie ogólnikowo przedstawił swoją sytuację.

Nataku, myśmy cały czas mieli pewność, że adoptujemy małe zdrowe maleństwo , ślicznego bobasa , do którego zapałamy milością od pierwszego wejrzenia i wiesz co, w sumie cieszę się, że życie postawiło nas przed innym wyborem. Że staliśmy się rodzicami cudownego chłopca , którego nikt nie chciał bo był przecież "taaaaki chory" :? Nasz synek miał wadę serca wymagającą operacji na otwartum serduszku , poza tym dzieci były z obciążonym wywiadem i nawet nasz ośrodek odradzał nam tą adopcję. Możecie to zrozumieć? Bo ja do dzisiaj nie. Więc co, takie dzieci nie są warte miłości tak? dla nich jedynym dobrym właściwym miejscem jest DD?
Ten dzień, w którym mój synek miał operację, kiedy wywozili Go na salę operacyjną... to był najgorszy dzień w moim życiu. Najtrudniejszy. I mimo to, że mały zawsze źle reagował na białe fartuchy to wiem, że on się wtedy nie bał, nie był przerażony - bo nie był sam. Uśmiechał się i miał radosne oczy.
Nie było mi tak źle nawet wtedy kiedy poroniłam moje "własne" biologiczne dziecko.

Pozdr.
Monika - mama Pacika i Julki zwanej Lulką ;-)
Nina2
Posty: 781
Rejestracja: 03 cze 2004 00:00

Post autor: Nina2 »

tylko drobna dopowiedź:
funda pisze:Są rzeczy, które funkcjonują poza naszą świadomością, a które sprawiają, że jednych ludzi lubimy, innych nie
Naturalnie że są; jednak młość (jak pisałam w poprzednim poście) to nie tylko uczucia (choć i one są ważne), i o ile na ich pojawienie się wpływ mamy nieduży, to na to "coś więcej" (akty woli) - całkiem spory. Z lubieniem jest inaczej.
Pisząc to, myślałam o FilipKarol - że nie musi o sobie myśleć jako o wyrodnej, niekochającej, bo może jednak kocha , a uczucia, cóż, może kiedyś..(ponoć z nimi - jak z niemowlakiem - trzeba dyplomatycznie, nie siłowo)

Nina2 pisze:filipkarol napisał:
"Dziś wiem, dzięki Wam, że nic na siłę,(..) że mam prawo do niekochania!!!"
(Matka pisze, że ma prawo do niekochania własnego dziecka).
funda pisze:to brzmi dramatycznie i niewiarygodni. Ale takie rzeczy zdarzają się (..).
że się tak zdarza, nie dziwi, dziwi mnie jednak to, że traktuje się to jako pomysł na uleczenie relacji między matką a jej synem (podsuwa się jej taką receptę).
Mam (jak wspominałam w poprzednim poście) sytuację łatwiejszą (miłość - i ta na poziomie aktów woli i ta "uczuciowa" pojawiła się tak, po prostu). Nie wydaje mi się sensowne deklarowanie jak zachowałabym się, gdybym była na miejscu FilipKarol. Tego naturalnie nie wiem; domyślam się jednak, że wówczas trzymałabym się tej myśli, że miłość to nie tylko uczucie i koncentrowałabym się na tym, co potrafię dać dziecku (a więc starałabym się kochać tak jak potrafię, w tej trudnej sytuacji).


ps. Mondi, Nataku, Omilka - dzięki za posty!! (jeszcze nie raz będę do nich wracać)
Awatar użytkownika
Gość

Post autor: Gość »

nataku pisze:Nie można mówić od razu o rozwiązaniu adopcji, bo wtedy krzywda dla całej rodziny będzie największa. Poza tym nie można też koncentrować się za bardzo na sobie, trzeba obok pytania "co on ze mną/nami zrobił" zapytać "co myśmy zrobili jemu" albo "czego nie zrobiliśmy, a powinniśmy". pozdrawiam
O to to to, zgadzam się w całej rozciągłości! Właśnie dlatego uważam, że "wrzucenie na luz" , a nie koncentrowanie się ciągle na swoich emocjach i rozkminianie "dlaczego ja go nie kocham" jest najlepszym wyjściem. Jest dziecko, które ma konkretne potrzeby, któremu trzeba pomóc, ale nie można udzielić tej pomocy samemu będąc w dołku! Wymaganie od siebie określonych uczuć jest błędnym kołem, bo nie można nic czuć na zawołanie :? Więc zamiast koncentrować się na tym, czego się nie czuje do dziecka, można skoncentrować się na tym, co można dla niego zrobić. To jest właśnie podejście zadaniowe.
Nina2, receptą, jeśli można to w ogóle tak nazwać, nie jest obojętność, bo mam wrażenie, że tak odbierasz moje słowa, ale danie sobie przyzwolenia na to, że pewnych rzeczy się nie czuje.
Nie wiem jak to wyjaśnić... to jak z szukaniem czegoś, np. kluczy. Im bardziej ich szukasz, tym bardziej ich nie ma (że sobie pozwolę sparafrazować Kubusia Puchatka :wink: ). I czasem jak przestaniesz ich szukać, jak pozwolisz sobie na to, żeby ich nie mieć i nie mieć do siebie pretensji, że je zgubiłaś, kiedy się rozluźnisz, to nieoczekiwanie znajdujesz te klucze w najmniej oczekiwanym miejscu albo... znajdujesz wyjście, jak sobie poradzić bez nich. Najgorsze, co można zrobić, to obsesyjnie myśleć "muszę je znaleźć, jak ich nie znajdę, to będzie porażka na całej linii, jak ich nie znajdę, to będę skończoną kretynką, ostatnią idiotką!"
Pozdrawiam.
Awatar użytkownika
Julcia_k
Posty: 63
Rejestracja: 23 maja 2008 00:00

Post autor: Julcia_k »

Cześć dziewczyny. :)
Uważam, że jeśli ktoś adoptował dziecko i nie potrafi Go pokochać, to powinien rozwiązać adopcję. Współczuję takiemu niekochanemu dziecku, które patrzy jak "przyszywani rodzice" kochają, ubóstwiają i rozpieszczają swoje biologiczne dzieci. Takie dziecko zawsze będzie odtrącone. Życie w takiej rodzinie nie jest niczym dobrym. Jeśli ktoś jest emocjonalnie nie przygotowany do adopcji to powinien ją rozwiązać i dać szansę "obcemu dziecku" na znalezienie ludzi, którzy pokochają je bezwarunkową miłością! Jak przez tyle lat nie wytworzyła się więź to myślę, że już jej nie będzie. Adopcja to nie chwilowy kaprys, tylko poważna decyzja. Trzeba mieć TO COŚ by zostać adopcyjnym rodzicem i kochać "obce" dzieci szaloną, bezwarunkową miłością.

Pozdrawiam
Awatar użytkownika
Gość

Post autor: Gość »

Julcia_k pisze:Adopcja to nie chwilowy kaprys, tylko poważna decyzja.
Zgadza się, dlatego nie można podchodzić do tego na zasadzie-nie układa się, więc rozwiążemy adopcję, bo tak jak dziewczyny pisały, przyniesie to samo zło - dziecku, które zostanie porzucone po raz drugi i może nie dojść do siebie po tym, ale też rodzicom, którzy będą do końca życia mieli wyrzuty sumienia. Rozwiązanie adopcji to ostateczność, coś, co się robi, kiedy nie ma już nic, a w domu dzieją się jakieś dantejskie sceny.
Julcia_k pisze: Trzeba mieć TO COŚ by zostać adopcyjnym rodzicem i kochać "obce" dzieci szaloną, bezwarunkową miłością.
Julcia, wcale nie trzeba dzieci kochać szaloną miłością! Żadnych dzieci! Wystarczy zwykła miłość, która przychodzi czasem trochę później. A czy bezwarunkową... może wystarczy taka, która potrafi wybaczać rozumiejąc, że najczęściej za złym zachowaniem dziecka stoi nie zła wola, nie jakieś wrodzone zło, ale strach, ból i złe doświadczenia.
Pozdrawiam.
zosia2
Posty: 171
Rejestracja: 15 lut 2004 01:00

Post autor: zosia2 »

mondi78 pisze:[
a mnie to nie dziwi...
Wyobraź sobie sytuację..każdego dnia wstajesz z nadzieją, że w końcu bedzie lepiej, że Wasza rodzina wyjdzie na prostą, że Wasze dziecko przestanie Was testować i zacznie zachowywać się normalnie, bo wszyscy naokoło Wam powtarzają, że trzeba poczekać...i tak mijają trzy lata...dzień za dniem...

Ten wątek bardzo mnie zasmucił...bo ja też jestem w tej grupie ludzi, którzy czekają na to lepsze jutro...i zaczynam wątpić, że się doczekam...
Wracając, to własnie nie mogę sobie wyobrazić takiej sytuacji, gdyż jest ona krzywdząca dla dziecka i nie wyobrażam sobie, że mogłabym trwać w przekonaniu, że dziś będzie lepiej przez kilka miesięcy, nie mówiąc już o latach. Do czego to prowadzi?? Bo nie rozumiem. Do krzywdzenia siebie nawzajem? Ile czasu można sobie dawać szansę i tym samym oszukiwać siebie, rodzinę i dziecko. Poza tym normalną jest sytuacja kiedy dziecko będące nowym członkiem rodziny nie będącym jeszcze pewnym swojej pozycji testuje wszystkich dookoła a najbardziej rodziców. Tymbardziej dziecko adoptowane, starsze, które znalazło się w innym otoczeniu, w innym środowisku, atmosferze.
W takim razie co radziłabyś rodzicom których taka sytuacja spotkała? Od lat się staramy, dziecko nas odpycha, w nas brakuje miłości do niego- błędne koło, ale w takim razie co zrobić? Tym razem to ja ciebie nie rozumiem.
Zosia - mama dwóch córeczek
Nina2
Posty: 781
Rejestracja: 03 cze 2004 00:00

Post autor: Nina2 »

krótka dopowiedź:
OK, Funda, teraz zrozumiałe. No, a pod Twoim ostatnim postem (tym do Julci) to się podpisuję.
pozdrawiam
Awatar użytkownika
mondi78
Posty: 294
Rejestracja: 20 kwie 2004 00:00

Post autor: mondi78 »

zosia2 pisze:W takim razie co radziłabyś rodzicom których taka sytuacja spotkała? Od lat się staramy, dziecko nas odpycha, w nas brakuje miłości do niego- błędne koło, ale w takim razie co zrobić? Tym razem to ja ciebie nie rozumiem.

Zosiu nie najeżaj się :wink: Właśnie w tym sęk , że nie jestem na tyle mądra aby dawać rady w tej sytuacji, ba - nawet nie śmiałabym , gdyż jak napisałam też w moim poście nie chcę nikogo krytykowac i nie robię tego. Sytuacja jest przedstawiona zbyt ogólnikowo. Poza tym jak napisała nataku nie można też koncentrować się za bardzo na sobie, trzeba obok pytania "co on ze mną/nami zrobił" zapytać "co myśmy zrobili jemu" albo "czego nie zrobiliśmy, a powinniśmy".
Ja nie wiem co poradzić takim rodzicom i nigdy nie twierdziłam, że znam złoty środek ale ja osobiście nigdy nie brnęłabym w to dalej, nie dopuściłabym do takiej sytuacji aby latami dawać sobie nawzajem szansę. Może powiesz mi do czego to prowadzi?? To błędne koło jak to sama nazwałaś.
Zosiu jest okres adaptacyjny dla dzieci i rodziców i w tym okresie widać na co musimy się zdecydować. I ja nie potrafiłabym powiedzieć w sądzie z czystym sumieniem, że podołam jeśli nie byłabym tego pewna.
Monika - mama Pacika i Julki zwanej Lulką ;-)
Awatar użytkownika
alimak
Posty: 225
Rejestracja: 25 gru 2003 01:00

Post autor: alimak »

zosia2 co radziłabym? na pewno nie rozwiązanie adopcji. Ale szukanie pomocy na zewnątrz. Terapia całej rodziny. Poznawanie przyczyn i mechanizmów kierujących zachowaniem odrzuconego dziecka, ale i rodzica adopcyjnego.
Chyba największym błędem, jaki może rodzice popełnić to zamknąć się hermetycznie ze swoimi problemami. A te problemy w przypadku dzieci odrzuconych,dzieci z RAD, FAS itd są! I nie można tego negować. I tu miłość, choćby i była bezwarunkowa, nie wystarcza. Potrzebna jest terapia. Jaka? Jeszcze nie wiem, ale wiem, że i u nas w kraju są terapeuci, którzy zajmują się takimi problemami.
I to nie jest tak, że człowiek, który ma problem z pokochaniem dziecka jest be i nie nadaje się na rodzica adopyjnego. Myślę, że miłość do dziecka, jak i do każdego człowieka przychodzi z czasem. Pewnie też czasami rodzi się w przysłowiowych bólach.
Ktoś tu napisał, że przecież jest czas na wizyty u dziecka, jest rozprawa itd i są pytania o nawiązanie więzi. No są i co z tego? O jakiej więzi można mówić po miesiącu, dwóch znajomości? To śmieszne. O więżi można coś powiedzieć po minimum roku wspólnego życia. Czasami dwa lata, a moze i więcej jest potrzebnych na rzeczywiste wystąpienie więzi międzi rodzicami ado ,a ich dziećmi (piszę o dzieciach starszych oczywiście).
zosia2
Posty: 171
Rejestracja: 15 lut 2004 01:00

Post autor: zosia2 »

mondi78 pisze:[
Zosiu nie najeżaj się :wink:
Nie najeżam się nic a nic, jak się pisze to trudno oddać intonacje. Znak zapytania nie był złośliwy czy ironiczny tylko PYTAJĄCY :)
Pisząc "od lat się staramy..." zapomniałam użyć cudzysłowu. Nie miałam na myśli konkretnie siebie, ja na szczęście nie mam takiego problemu, próbuję tylko zrozumieć sytuację.
Pozdrawiam
Zosia - mama dwóch córeczek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Po adopcji”