karolinka1200 nie znając tematu tylko stereotypowe potoczne poglądy, wprowadzasz zamęt.
karolinka1200 pisze:Nie wolno zapominać o tym, że w przypadku edukacji domowej zabieramy dziecku naturalną grupę rówieśniczą, warunki domowe są sztuczne.
No właśnie grupa rówieśnicza nie jest naturalna tylko sztuczna (poza szkołą taką "naturalną grupą rówieśniczą" jest wojsko, albo "naturalną grupą wykonującą tę samą czynność w tym samym czasie" jest fabryka. Prawdziwie naturalną grupą są ludzie w różnym wieku i naturalne, swobodne kontakty, a nie hierarchiczny układ: nauczyciel-władca i uczeń - podwładny (zamknięty pokój nauczycielski, miejsce nauczyciela i ucznia w klasie, osobne toalety itp.)
karolinka1200 pisze:Dziecko ma ograniczony kontakt z rówieśnikami, socjalizacja jest utrudniona, dziecko nie uczy się postaw wobec innych dzieci, osób dorosłych, nie wie, jakie panują zasady w grupie rówieśniczej, nie uczy się samodzielnie rozwiązywania konfliktów, nie ma możliwości uczenia się na własnych błędach.
Dziecko, które nie jest "uwięzione" przez kilka godzin w klasie szkolnej ma znacznie więcej kontaktów, w których może swobodnie uczyć się tych zachowań. Może obserwować innych ludzi w RÓŻNYM wieku i z różnymi kompetencjami, ma więc znacznie więcej wzorców, w tym pozytywnych wzorców, bo większe jest prawdopodobieństwo, że rodzice zorganizują dziecku grupę, która przedstawia sobą coś lepszego, niż przypadkowy zespół klasowy.
karolinka1200 pisze:Trzeba pamiętać o tym, że dzieci kiedyś dorastają i zderzenie z rzeczywistością może być bolesne.
To znaczy, że skoro bolesne może być np. bycie okradzionym, to chętnie sobie serwujesz takie doświadczenia i przechadzasz się ciemnymi zaułkami wymachując torebką. Zgodnie z Twoją logiką, tak właśnie trzeba robić: żeby później nie mieć bolesnych doświadczeń i być na nie przygotowanym, trzeba je sobie wcześniej zaserwować. No cóż, łatwo wystawiamy dzieci na trudne doświadczenia, a tymczasem wzmacnianie emocjonalne w przypadku dziecka polega na oszczędzaniu mu przykrych doświadczeń. Im więcej pozytywnych, tym łatwiej poradzić sobie z negatywnymi.
karolinka1200 pisze:Edukacja domowa będzie dobra dla dzieci z traumą, dla takich, które nie odnajdują się w dużej grupie,dla takich, dla których szkoła ,wymagania i nauczyciele to ogromny stres.Jeśli następuje poprawa w funkcjonowaniu dziecka, wówczas należy rozważyć posłanie dziecka do szkoły, im wcześniej, tym lepiej.
Nie tylko dla dzieci z traumą. Jest też znacznie lepszym rozwiązaniem dla dzieci z jakimiś szczególnymi uzdolnieniami, ogólnie z wyższym ilorazem inteligencji, ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi... I tu polecam świetne kompendium wiedzy na temat ED Marka Budajczaka "Edukacja domowa". Autor omawia całe mnóstwo badań pokazujących, jakie wyniki osiągają dzieci edukowane domowo. I obala mity, w tym nieszczęsny mit dotyczący socjalizacji.
karolinka1200 pisze:Poza tym, nie każdy jest alfą i omegą i może nie sprostać wymaganiom stawianym zawodowym nauczycielom pod względem wiedzy a i doświadczenie w edukacji jest cenne. Podobno większość dorosłych Polaków nie poradziłaby sobie z zadaniami gimnazjalnymi. U dzieci często występują różne dysfunkcje - dyskalkulie, dysgrafie itp. Czasami lepiej, żeby rodzic pozostał rodzicem a nauczyciel niech spełnia swoją rolę, nauczyciel może lepiej rozpoznać potrzeby edukacyjne dziecka i zaradzić jego problemom.
Oczywiście nie każdy nauczyciel to chodzący ideał, tak jak rodzic - nie każdy będzie idealny, nawet jeśli chce swoje dzieci uczyć w domu.
Tu też polecam książkę Budajczaka. Badania pokazują, że wykształcenie rodzica nie odgrywa w ED zbyt dużej roli. Nie musi być alfą i omegą, żeby być dużą konkurencją dla zatłoczonej klasy z jednym nauczycielem (czasem zmęczonym, znudzonym, nie potrafiącym zainspirować, zniechęconym...). A o fatalnym polskim (i nie tylko) systemie edukacji też wiele napisano. Moje ulubione lektury demaskujące bezsens funkcjonowania szkoły w obecnym kształcie to Żylińskiej "Neurodydaktyka..." i wszelkie książki Klus-Stańskiej. Polecam!
I tu zgadzam się z Wiki - szkoły powstały zupełnie niedawno. Na naszych terenach to był pruski system, który miał "oświecić" pospólstwo, ale w kontrolowany sposób. Na innych terenach zamysł był taki, żeby przekazać wiarę również w kontrolowany sposób. Generalnie po to, by ludzie nie wpadli na to, że można myśleć inaczej.
W różnych krajach odchodzi się od tego i szkoła uczy kreatywności. W Polsce jeszcze nie. Jest jeden wzór postępowania, który zna nauczyciel. I dzieci mają za zadanie go odtwarzać. I za to są nagradzane (testy, w których trzeba się wstrzelić w klucz...).
Edukacja domowa może w dużej mierze uchronić dziecka kreatywność, naturalny pęd do poznawania świata, no i relację z rodzicami.
Choć oczywiście nie tylko rodzice mogą prowadzić naukę. Włączyć można - i często się tak dzieje w starszych klasach - korepetytorów.
Mam znajomą, która zdecydowała się na edukowanie swoich dzieci, bo miała dość tego, że dzieci chodzą do szkoły i potrzebują korepetycji. Teraz po prostu wynajmuje korepetytorów (klasa IV podstawówki i II gimnazjum). Dzięki temu dzieci nie marnują czasu w szkole, wykorzystują efektywniej czas i mają znacznie więcej czasu na spotykanie z innymi (co sobie bardzo chwalą) i rozwijanie pasji. W tej chwili dzieciaki już są po wszystkich egzaminach i mają wakacje