
A w temacie: między adopcją prenatalną i społeczną jest oczywiście wiele różnic i wiele podobieństw, można pisać o nich długo, ale gdzieś tam finalnie dojdzie się do prostej konkluzji, że ostatecznie to podmiot sytuacji (dziecko i rodzic) zawsze decyduje, co wyciągnie z tego doświadczenia pozytywnego, a co negatywnego.
I choć sama werbalizacja złości jest ważna i - dla mnie przynajmniej- głos Rafaello jest właśnie dlatego cenny, to pojawia się też pytanie "no dobrze, i co dalej?".
Tak, matka biologiczna oddała cię do adopcji, a rodzice adopcyjni przysposobili, ale co dalej, 30letnia kobieto?
Tak, dawca oddał nasienie, rodzice podeszli do inseminacji z nasieniem dawcy, ale co dalej, 30letni mężczyzno?
Co z tym planujesz zrobić? Jak sobie to poukładasz? Po jakie narzędzia sięgniesz?
Bo ok, wszyscy rozumiemy, że godzenie się z sytuacją zakłada przejście przez parę etapów i etap buntu oraz gniewu jest naturalny, nie ma sensu tego oceniać, to są zrozumiałe emocje. Ale dalej są jeszcze etapy godzenia się i spokoju, wiążące się z osobistym przepracowaniem danej sytuacji dla siebie samego, które złość blokuje. I wtedy rykoszetem obrywa nie matka, nie ojciec, nie rodzice biologiczni, społeczni ani dawcy, ale samo dziecko, dorosłe czy nie.
I jeszcze o prawach dziecka.
Długo uważałam, że w każdym rodzaju rodziny na miejscu pierwszym musi być rozpatrywane prawo dziecka, bo to ono jest najbardziej bezbronnym członkiem procesu. Oczywiście nadal ma to stanowisko wiele racji i nie neguję go, ale dość niedawno pewien profesor etyki zajmujący się kwestiami rozrodu wspomaganego medycznie, a szczególnie dawstwem, zadał mi inne pytanie: czy nie uważam, że priorytetowe powinno być dobro rodziny? Bo jeśli rodzina jest poukładana i szczęsliwa, to korzystają na tym zarówno rodzice jak i dzieci. I wtedy niczyj interes nie jest przedkładany nad interes pozostałych, po prostu rodzina jest systemem i dobro jest systemowe.
W każdej rodzinie, również tej super płodnej, decyzja o poczęciu zapada poza wolą dziecka. Bach, jest ciąża. Mogła powstać podczas pijackiej imprezy, podczas nieprzemyślanego seksu, podczas gwałtu małżeńskiego i każda z tych sytuacji jest trudna.
Ale jeśli rodzice decydują się ciążę donosić to otwierają nowy etap i wartością staje się życie oraz rodzina, a nie okoliczności poczęcia, bo ileż, na Boga, można dyskutować o tym, czy wolałabym się począć podczas nocy poślubnej, szampana i kawioru, zamiast na tylnym siedzeniu fiata 126p albo w wyniku "łagodzenia" małżeńskiej kłótni? I dlaczego ma to wpływać na moją samoocenę? Choć jeden racjonalny argument?
W tym sensie ludzie niepłodni, czy to korzystający z dawstwa czy rodzice adopcyjni, robią dokładnie to samo, co inni ludzie mający dzieci: decydują o tym, że będą mieć dziecko.
Ocenianie kobiety podchodzącej do in vitro z komórką dawczyni albo mężczyzny, który wraz z żoną podchodzi do inseminacji nasienia dawcy, jest tym samym, co ocenianie kobiety, która zachodzi w ciążę z Iksińskim w sanatorium, a mogłaby z Igrekowskim, który wykłada na uniwersytecie.
No mogłaby, ale żadna sytuacja nie jest idealna i każdej można zarzucić egoizm lub niesprostanie oczekiwaniom dorosłego dziecka, które w momencie poczęcia jest komórką i plemnikiem, sorry, nie ma mocy decyzyjnej i taka jest sytuacja paru miliardów ludzi na świecie, nikt tu nie jest wyjątkiem.
Wszyscy jesteśmy napędzani egoizmem ewolucyjnym, sorry Batory.