Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Magdalena Kruk-Rogucka - doktor nauk społecznych, psycholożka i psychoterapeutka z wieloletnim doświadczeniem pracy dla Ośrodka Adopcyjnego TPD w Warszawie, wykładowczyni Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie

Moderator: Osoby zatwierdzające - po adopcji

Awatar użytkownika
anriella
Posty: 18
Rejestracja: 12 paź 2007 00:00

Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Post autor: anriella »

Od adopcji naszego dziecka w wieku 3,5 roku minęło 3,5 roku i zaczynam wątpić, czy kiedykolwiek uda mi się przyzwyczaić do szeregu problemów naszego dziecka po traumie i moimi osobistymi, z którymi na co dzień się borykam:
- choroba sieroca,
- regularne nieposłuszeństwo,
- głośność,
- niechęć do jakiejkolwiek nauki,
- nadaktywność do takiego stopnia, że zdiagnozowano ADHD (wg mnie błędnie),
- nieharmonijny rozwój,
- styl przywiązaniowy ambiwalento-lękowy,
- podejrzenie o parcjalny FAS (FAE),
- nadal trwający ból niepłodności (myślałam, że mam to za sobą, ale właśnie dowiedziałam się o konieczności kolejnej operacji związanej z ryzykiem usunięcia macicy).
Jesteśmy w konsultacji z psychologiem, dziecko ma orzeczenie o potrzebie specjalnego kształcenia, grupę inwalidzką, odroczenie o rok obowiązku szkolnego. Dodam, że mąż jest niepełnosprawny na rencie bez pracy i czuję na sobie cały czas ciężar odpowiedzialności finansowej za rodzinę (wróciłam do stresującej pracy w szkole zaraz po urlopie macierzyńskim, po ok. 7 miesiącach).
Początki nawiązywania kontaktu z dzieckiem były trudne, płakał na nasz widok przez prawie miesiąc odwiedzin po 3 razy w tygodniu, pracownicy DD mieli decydować po 1 widzeniu, czy dopuścić do kolejnego, a następnie już po powierzeniu pieczy nad dzieckiem przez sąd, mieliśmy odraczaną sprawę o adopcję z powodu wniosku matki biologicznej o przywrócenie władzy rodzicielskiej.
W te 3,5 roku razem było więcej radości niż smutków z naszym synkiem, ale jest on dzieckiem piskliwym, histerycznym, nieprzewidywalnym, a ja od roku leczę się na nerwicę lękowo-depresyjną, jestem zmęczona piętrzącymi się problemami i czasem już mam wszystkiego dość, a najbardziej tego, że nie nacieszyłam się obecnością z dzieckiem podczas urlopu wychowawczego. Ponadto kiedy jestem z synkiem dłużej (np. w wakacje) bywają takie dni, kiedy neurony w nim szaleją (np. bez powodu oklepuje ściany i klaska w dłonie), że po godzinie przebywania z nim i tak już jestem zmęczona tak, jakbym przerzuciła tonę węgla i głowa mi pęka.
Zastanawiam się, czy nie popełniłam błędu, decydując się w ogóle na adopcję i nie wiem, co robić dalej, żeby było lepiej i żeby nie skrzywdzić dziecka. Oczywiście o oddaniu nie ma mowy, ale nie wiem, skąd mam wykrzesać siły na dalsze pokonywanie trudności.
Piszę to być może w chwili słabości, ale wydaje mi się, że ten mój stan smutku i jakiegoś takiego rozczarowania życiem nie ustępuje, lecz pogłębia się, mimo że staram się być silna psychicznie.
Nie wiem, jak sobie pomóc, mężowi i dziecku
Magdalena Kruk
Ekspert Bociana
Ekspert Bociana
Posty: 174
Rejestracja: 24 lip 2012 15:50

Re: Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Post autor: Magdalena Kruk »

Dobry wieczór,
przede wszystkim muszę Pani pogratulować odwagi w tak jasnym pisaniu o swojej sytuacji. Bez względu na to, co Panią zmusiło do napisania tego postu, poza ciężarem, jaki towarzyszy całej Państwa rodzinie, widać również Pani niesamowitą determinację i zaangażowanie.
Odniosę się najpierw do mocnych stron, które można zauważyć w tym, co Pani napisała. Ma Pani ogromną jasność co do trudności, jakich doświadcza Państwa Dziecko. To jest podstawa wszystkiego, gruntowne rozeznanie daje podstawy do pracy z dzieckiem, bez tego dreptaliby Państwo ciągle w miejscu. Zrobili Państwo bardzo wiele w kontekście orzecznictwa Syna. Moim zdaniem odroczenie obowiązku szkolnego było bardzo słuszną decyzją, zwłaszcza, że dziecko miało wiele do nadrobienia; nie każdy rodzic potrafi to przyjąć i zaakceptować. Dobrze, że szukają Państwo pomocy, są pod opieką psychologa. Nie wiem, czy korzystają Państwo również z zajęć rewalidacyjnych lub wspomagających wczesny rozwój dziecka, zakładam, że tak; napiszę truizm - ważne jest wspomaganie rozwoju poznawczego dziecka, ale należy także uporać się z deficytami w rozwoju społecznym i emocjonalnym. 7 miesięcy urlopu macierzyńskiego nie jest może idealnym wymiarem czasu potrzebnym do nawiązania więzi, ale na pewno było ważnym i cennym.
Z pewnością mieli Państwo bardzo trudny okres styczności; zarówno ze względu na przedłużające się procedury sądowe, jak i odreagowywanie przez Syna trudnych emocji. Zwłaszcza ta pierwsza kwestia nie wpływa zasadniczo korzystnie na rodzącą się więź; trudno oczekiwać, że zaangażujemy wszystkie pokłady naszych uczuć w relację, którą możemy szybko i boleśnie stracić. Mniej, czy bardziej świadomie, reagujemy obronnie, podobnie, jak dziecko, które doświadczyło wcześniej straty znaczących osób, które kochało.
Pisze Pani o szeregu odpowiedzialności, które na Pani spoczywają. Nie znam Państwa szczegółowej sytuacji rodzinnej, nie wiem, skąd mogą Państwo czerpać realne wsparcie ze strony najbliższych, praktyczne i codzienne. Może w Państwa okolicy działają też jakieś grupy wsparcia dla rodziców lub są ciekawe zajęcia dla dzieci i ich rodziców?
Wspomniała Pani również o ryzyku operacji, co niewątpliwie jest kolejnym źródłem stresu. Jeśli ma Pani taką możliwość, zachęcam do poszukania pomocy terapeuty, który pomoże Pani poradzić sobie z tym wszystkim, czego teraz Pani i Pani Rodzina doświadczacie.
Jak sama Pani pisze, radości było więcej, niż smutków. Światłem w tunelu są moim zadaniem Pani ostatnie słowa świadczące o 2 fundamentach udanego rodzicielstwa, zarówno adopcyjnego, jak i biologicznego - troska o dobro Dziecka i wierność Mu, mimo wszystko.
Nie wiem, na ile mogłam pomóc. Życzę Państwu wszystkiego dobrego, proszę pisać w razie potrzeby.
Magda Kruk
gapka6
Posty: 52
Rejestracja: 25 lut 2012 23:36

Re: Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Post autor: gapka6 »

anriella pisze:Od adopcji naszego dziecka w wieku 3,5 roku minęło 3,5 roku i zaczynam wątpić, czy kiedykolwiek uda mi się przyzwyczaić do szeregu problemów naszego dziecka po traumie i moimi osobistymi, z którymi na co dzień się borykam:
- choroba sieroca,
- regularne nieposłuszeństwo,
- głośność,
- niechęć do jakiejkolwiek nauki,
- nadaktywność do takiego stopnia, że zdiagnozowano ADHD (wg mnie błędnie),
- nieharmonijny rozwój,
- styl przywiązaniowy ambiwalento-lękowy,
- podejrzenie o parcjalny FAS (FAE),
- nadal trwający ból niepłodności (myślałam, że mam to za sobą, ale właśnie dowiedziałam się o konieczności kolejnej operacji związanej z ryzykiem usunięcia macicy).
Jesteśmy w konsultacji z psychologiem, dziecko ma orzeczenie o potrzebie specjalnego kształcenia, grupę inwalidzką, odroczenie o rok obowiązku szkolnego. Dodam, że mąż jest niepełnosprawny na rencie bez pracy i czuję na sobie cały czas ciężar odpowiedzialności finansowej za rodzinę (wróciłam do stresującej pracy w szkole zaraz po urlopie macierzyńskim, po ok. 7 miesiącach).
Początki nawiązywania kontaktu z dzieckiem były trudne, płakał na nasz widok przez prawie miesiąc odwiedzin po 3 razy w tygodniu, pracownicy DD mieli decydować po 1 widzeniu, czy dopuścić do kolejnego, a następnie już po powierzeniu pieczy nad dzieckiem przez sąd, mieliśmy odraczaną sprawę o adopcję z powodu wniosku matki biologicznej o przywrócenie władzy rodzicielskiej.
W te 3,5 roku razem było więcej radości niż smutków z naszym synkiem, ale jest on dzieckiem piskliwym, histerycznym, nieprzewidywalnym, a ja od roku leczę się na nerwicę lękowo-depresyjną, jestem zmęczona piętrzącymi się problemami i czasem już mam wszystkiego dość, a najbardziej tego, że nie nacieszyłam się obecnością z dzieckiem podczas urlopu wychowawczego. Ponadto kiedy jestem z synkiem dłużej (np. w wakacje) bywają takie dni, kiedy neurony w nim szaleją (np. bez powodu oklepuje ściany i klaska w dłonie), że po godzinie przebywania z nim i tak już jestem zmęczona tak, jakbym przerzuciła tonę węgla i głowa mi pęka.
Zastanawiam się, czy nie popełniłam błędu, decydując się w ogóle na adopcję i nie wiem, co robić dalej, żeby było lepiej i żeby nie skrzywdzić dziecka. Oczywiście o oddaniu nie ma mowy, ale nie wiem, skąd mam wykrzesać siły na dalsze pokonywanie trudności.
Piszę to być może w chwili słabości, ale wydaje mi się, że ten mój stan smutku i jakiegoś takiego rozczarowania życiem nie ustępuje, lecz pogłębia się, mimo że staram się być silna psychicznie.
Nie wiem, jak sobie pomóc, mężowi i dziecku



rozumiem doskonale, z tym, że ja mam w domu dwójkę dzieci (10 i 7 lat). Generalnie jestem wykończona emocjonalnie...właściwie to momentami mam ochotę po prostu uciec z domu (na co sobie oczywiście nie pozwolę). Syn, cóż - mam wrażenie, że w ogóle nie jest do nas przywiązany, przez pierwszy rok - krzyczał na mnie przy każdej okazji, oczywiście "dla świata" był idealnym, dobrze wychowanym dzieckiem. Teraz nie krzyczy - bo ja krzyczę (wiem, to straszne, ale czasem mam wrażenie, że rozsypię się wewnętrznie jeśli nie podniosę głosu) - a on dobrze się w tym odnajduje. najlepiej się to sprawdza przy odrabianiu lekcji - jeśli dam mu spokój i luz, 4 godziny siedzenia, i nic, kiedy stoję nad nim i się złoszczę - spokojnie robi co trzeba, bezbłędne, a na koniec obwieszcza sukces! Gdybym z natury była takim szybkowarem - to pewnie bym pokrzyczała a potem spokojnie robiłabym swoje, a ja - przeżywam, mam kaca moralnego, choruję na syndrom "złej i podłej", cierpię. Wszyscy są dla niego fajniejsi, niż matka, ojciec, babcia, bo właściwie - zachwycamy się nim w granicach rozsądku, a za to wymagamy (żeby lekcje, zęby, szkoła, książka...). Widzę i wiem, że on jest rozczarowany życiem rodzinnym.
Córka inaczej - uważa, że zawsze byliśmy razem, "pamięta", że kiedyś różne rzeczy robiliśmy razem (choć się wtedy nie znaliśmy), niby wie, że jestem jej drugą mamą, ale ona uważa, "że wszyscy tak mają". ciężko.
Nie wie już, jak mam nam pomóc :?:
Magdalena Kruk
Ekspert Bociana
Ekspert Bociana
Posty: 174
Rejestracja: 24 lip 2012 15:50

Re: Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Post autor: Magdalena Kruk »

Dobry wieczór,
odniosę się do Pani wypowiedzi ogólnie, a jeśli będzie miała Pani bardziej szczegółowe pytania, to proszę pisać.
Przede wszystkim, ma Pani prawo czuć zmęczenie, dwójka dzieci bywa bardzo absorbująca :) Nie wiem, na ile znajduje Pani oparcie w mężu, być może można go bardziej zaangażować w opiekę nad dziećmi, tak, aby Pani mogła znaleźć czas dla siebie, żeby odreagować, odpocząć i wrócić do nich z nową energią. Wiem, że to truizm, niestety doświadczenie pokazuje, że często zaniedbujemy odpoczynek - jak jest u Pani, nie wiem.
Pisze Pani o krzykach syna. Nie mam jasności, czy trwają one nadal, nie wiem też, w jakim wieku przyjęli Państwo dzieci. Jeśli było to przejściowe i obserwują Państwo zmniejszanie się tego typu zachowań, to nie ma najprawdopodobniej większych powodów do niepokoju. Trudne emocje muszą gdzieś znaleźć ujście, więc dzieci, które przeżyły porzucenie i inne trudne doświadczenia odreagowują w rodzinach adopcyjnych, kiedy zaczną się czuć w miarę bezpiecznie w rodzinie. Tak naprawdę jest to dobrym znakiem, jeśli wszystko jest w porządku, jest to faza przejściowa.
Nie wiem, jakie zachowania u Syna, są Pani zdaniem oznaką rozczarowania rodziną i brakiem przywiązania; jeśli chce się Pani im przyjrzeć, to zachęcam do ich opisania. Zaprzeczanie / wyparcie u córki pokazuje moim zdaniem o kilku rzeczach. Z jednej strony jest to forma radzenia sobie z trudnymi emocjami - w taki sposób, jak aktualnie potrafi. Z drugiej strony pokazuje, jak ważną rolę pełni Pani w jej życiu, skoro nie dopuszcza do siebie myśli, że kiedyś mogło być inaczej. Dzieci adopcyjne często uważają, że skoro one mają 2 mamy (i 2 tatusiów), to inni też tak mają, bo taką mają percepcję świata - przez swój pryzmat. Jest to faza, która niebawem minie.
Pozdrawiam serdecznie,
Magda Kruk
Awatar użytkownika
anriella
Posty: 18
Rejestracja: 12 paź 2007 00:00

Re: Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Post autor: anriella »

Pani Magdo, dziękuję za wskazówki.

Przybliżę trochę sytuację mojej rodziny.
Mąż ma rozszczep kręgosłupa i jest na rencie. Chodzi o kulach i syn aktualnie bardzo przeżywa, kiedy koledzy z przedszkola dokuczają mu, że ma "głupiego" tatę, bo nie biega z nim po boisku i nie kopie w piłkę.
Ja pracuję w szkole, ale bynajmniej nie narzekam na nadmiar wolnego czasu, jak sądzi ogół społeczeństwa. Dodałabym, że jest zgoła na odwrót.
Do domu wracam zmęczona hałasem i roszczeniami młodzieży, dlatego szczególnie mocno drażni mnie hałas w domu (dziś ku mojej uciesze syn, który ma niedosłuch i dreny w uszach powiedział, że drażni go hałas w przedszkolu i woli być w domu, bo jest ciszej).

Dostałam diagnozę po 3,5 roku razem. Dziecko ma parcjalne FAS (FASD lub FAE). Konsekwencje mikrouszkodzeń będziemy jeszcze omawiali z psychologiem, a potem neurologiem w ramach programu w woj. małopolskim dot. diagnoz FAS u dzieci.

Korzystamy z pomocy psychologa dziecięcego specjalizującego się w FAS już od 2010 r. (były masaże, repattering dłoni, wygaszanie odruchów, m. in. Babińskiego, Atos, itp.), ale na pomoc psychoterapeuty nie mamy pieniędzy (grupy wsparcia w mojej okolicy są tylko dla rodzin zastępczych, dla adopcyjnych nie ma żadnego wsparcia). Rodzice pomagają, jak mogą, ale mieszkają w innym mieście. Kochają synka i akceptują go, choć mają problemy z przyjęciem do wiadomości, że dziecko ma opóźnienia rozwojowe i nie tylko, i nie mogli zrozumieć naszej decyzji o odroczeniu obowiązku szkolnego.

Korzystaliśmy też z zajęć IS.. W przedszkolu integracyjnym dziecko ma pomoc logopedy, fizjoterapeuty, psychologa i pedagoga specjalnego. Dziecko jest wrażliwe i spostrzegawcze, problemy ma w kontaktach z kolegami z grupy: albo próbuje nimi rządzić, albo daje im się wypuścić. Ostatnio czwórka chłopców (w tym moje dziecko, które uchodzi za łobuza) "nakarmiło" chorą dziewczynkę białymi kulkami z krzewu i mama tej dziewczynki (będącej na lekach) musiała wywoływać wymioty, żeby nie doszło do zatrucia. Mój syn nie był prowodyrem i inicjatorem, ale skupiony na przypodobaniu się kolegom, pomagał im zaganiać tę chorą dziewczynkę do zjedzenia "jajeczek". Dowiedziałam się o fakcie dopiero po 8 dniach odbywania kary przez dziecko w przedszkolu (syn jako dziecko z orzeczeniem ma transport do przedszkola i kontaktujemy się z przedszkolem raz w tygodniu). Dlaczego nie zadzwonili do tej pory nie rozumiem. Pani z kolei nie rozumie, że moje dziecko nie umie ocenić prawidłowo sytuacji i namówione przez kolegów na dobrą sprawę samo mogłoby zjeść takie kulki. Nieistotne. Wzięłam sprawę "na klatę" i długo tłumaczyliśmy synowi, co właściwie się wydarzyło, co zrobił, czego nie powinien i jak tej dziewczynce, a potem nam rodzicom było przykro. W końcu sprawa stanęła na małym misiu (przeprosił dziewczynkę już wcześniej), którego synek dostał podczas jednej z czterech operacji, które już z nami przeszedł (3 na uszach i 1 na oczach). Z pewnym żalem syn stwierdził, że skoro jego miś pocieszał, gdy był chory, to teraz pocieszy tę dziewczynkę. Niedawno powiedział mi, że nawet trochę lubi tę dziewczynkę i nie wie, czemu chciał ją skrzywdzić, jak stwierdził - w głowie mu się pomieszało, ale teraz już wie, że nie powinien słuchać kolegów.
Problem w tym, że koledzy często go wypuszczają i prowokują, a jemu zależy na nich i pakuje się w kłopoty.
Nie rozumiem też, czemu nigdy nikt nie zauważy, że syn jest wyzywany, jako głupek, zaczepiany i prowokowany, np. dziś kolega zrzucił mu okulary.
Syn jest bardzo ruchliwym dzieckiem - kinetyką nadrabia niezgrabność ruchów, więc niezwykle łatwo jest go sprowokować słowami typu "goń mnie". Już czasem nie wiem, co mam zrobić. Czy zanieść książkę pt. "Dziecko z FAS w szkole masowej" i niech się panie z przedszkola trochę douczą, na czym ta choroba polega. Za każdym razem słyszę - niech pani porozmawia ze swoim dzieckiem i mu wytłumaczy, no i niechże zacznie myśleć, bo jest starszy o rok.
A ja niby co robię? Tłumaczę, rozmawiam, przypominam. I wkoło to samo. I tak tłumaczę np. toaletę: wytrzyj pupę, spłukaj wodę, umyj ręce, zakręć wodę i zgaś światło. Nie ma opcji, w tym swoim pośpiechu i przy tych dziurach FASowych zawsze jakiejś czynności zapomni i tak już od 3 lat.
Na szczęście zaczyna czytać. Afery nad książkami potrafiły trwać 1,5 godz., po czym w 5 min. kolorował to, co innym dzieciom zajęłoby 10-15 min.
Najpierw jednak musiał 1,5 godz. wrzeszczeć wniebogłosy.
Wybieram się na warsztaty o traumie, bo nie wiem, które z zachowań dziecka wynikają z traumy, a które z choroby i chciałabym, żeby wreszcie udało mu się funkcjonować zgodnie z przyjętymi normami społecznymi.

Syn jest dobrym dzieckiem. Męczącym, z problemami, z niską samooceną, ale kochanym, przytulnym, ciekawym świata, umuzykalnionym, pomocnym.
Ma wiele fantastycznych cech - uwielbia śpiewać, występować, ma zmysł techniczny do układania puzzli i kostek brukowych. Interesują go męskie zajęcia. Martwi mnie jednak, dlaczego za każdym razem, gdy widzi pierwszy raz jakieś zwierzę, próbuje go uderzyć albo zabić (ostatnio w żabę walił kamieniami, więc wzięłam go na spacer, złapałam małą żabkę do dłoni, podałam mu, tłumaczyłam, że to żabi dzidziuś i taki słodki, i że żadnej żabki nie zabijamy kamieniami). Dodam, że w domu mamy psa, papugi i były ryby. Początkowo pies na okrągło był kopany, a ptaki w klatce straszone. Potem po ok. pół roku udało się jakoś tę sprawę wytłumaczyć i wyperswadować.
Tak samo dziecko reaguje głośnym śmiechem, jak ktoś się uderzy, przewróci. Tłumaczymy już od roku, także wtedy, kiedy sam się uderzy, że taki śmiech jest przykry dla osoby, której stała się krzywda. Pomału w tej małej główce już coś świta. Niedługo syn skończy 7 lat. Przypuszczam, że gdyby nie choroba, byłby już lepiej dostosowany społecznie, z mniejszą ilością wpadek łobuzowych w przedszkolu, ale pozostaje kwestia traumy fascynacji dziecka krwią, bronią (pistoletem u policjantów), siły, przemocy.
Zdarzało się, że gdy coś robiliśmy nie po myśli syna, atakował nas, próbując uderzyć, a nawet dusić, albo atakował siebie i bił się pięściami po głowie lub ściskał za szyję. Wtedy pozostawało holdingowanie i zapewnienia o miłości.
Mówiłam o tym problemach neurologowi, ale usłyszałam, że jeśli takie zachowania mają miejsce tylko w domu, a w przedszkolu nie, to jest to wtórne, związane z przeżyciami, a leki uspakajające damy, jeśli takie zachowania zaczęłyby się pojawiać wszędzie. Wiem, że lekarz ma rację.
Moim problemem jest jednak to, że nie wiem, czy postępuję dobrze, jak długo jeszcze potrwają takie ataki agresji lub samoagresji.
Po prostu się boję, że coś robię źle. Skoro minęła już połowa jego życia z nami, a takie zachowania nadal występują (choć na pewno rzadziej), to dlaczego to tak powoli ustępuje?

A co do operacji, to usunięcie macicy już pewne. Termin na styczeń. Pogodziłam się z tym i wiem, że Bóg dla mojego dobra i dobra mojego syna, ostatecznie pozbawia mnie jakichkolwiek złudzeń czy mrzonek nt. biologicznego potomstwa. Teraz będę mogła już bez irracjonalnym myśli o tym, jakie mogłoby być moje biologiczne dziecko zdrowe, mądre i czułe, kochać swojego adoptowanego syna bez warunków, porównań, złudzeń.
Wiem, że jest nam to potrzebne i Bóg wie, co robi, choć początkowo widziałam tylko w tym cierpienie, teraz zaczęłam dostrzegać głębszy sens. No i skończą się krwotoki i problemy z bólami.
Taką żywię nadzieję, choć wiem, że lekko nie będzie i już zaczęłam przygotowywać syna na zachowania po moim powrocie ze szpitala (nie skakać po mamy brzuchu, głaskać rączką po buzi i dać buziaka, ale nie przytulać i nie dusić z miłości, etc.).

Już nie narzekam, z pomocy psychoterapeuty nie skorzystam, już dwa razy mnie wystawili. Posta napisałam w chwili słabości i zwątpienia, rozgoryczenia i niepewności (czekałam na wynik spektroskopowego rezonansu mózgu dziecka, które ostatecznie potwierdziło diagnozę).
Teraz czeka mnie jeszcze przeprawa z PPP, bo na FAS nie ma orzeczenia na potrzebę specjalnego kształcenia (obecne orzeczenie kończy się mojemu dziecku w momencie rozpoczęcia edukacji w szkole). Pozostaje więc niedosłuch, ale teraz przy drenach dziecko słyszy, gdy mu wyjmą, znów będzie niedosłuch (już to przerabialiśmy), ale to kwestia przyszłego roku dopiero, a orzeczenie będzie potrzebne wcześniej.
No nic, jeszcze sporo schodów przede mną do wspinaczki.
Gdzie w tym wszystkim jest państwo? Gdzie pomoc nie tylko rodzinie adopcyjnej, ale każdej w ogóle polskiej rodzinie, zwłaszcza wielodzietnej?
To mała dygresja i pytanie retoryczne.

Kiedyś, w czasie 3-letniego oczekiwania na adopcję, pisałam blog i napisałam taki list do matki mojego dziecka, który to list onet raczył zamieścić na pierwszej stronie. Dostałam wówczas tak dużo obelg od obcych zupełnie osób, że przestałam pisać tego bloga, który pomagał mi przetrwać ten trudny czas oczekiwania.
Oto on:

Matko Naszego Dziecka!
Wiem, że gdzieś jesteś i nosisz pod sercem niechciane dziecko. Porzucona przez jego ojca, boisz się tak samo jak ono. Czujesz się tak samo bezbronna, bezradna, samotna i wyobcowana jak to dziecko, któremu udzielają się Twoje lęki. Nie masz w nikim wsparcia, tak Ci się przynajmniej wydaje. Zapominasz o tym, że jest Bóg, który patrzy, jak z trudem radzisz sobie z życiem. Wahasz się, bo wydaje Ci się, że to dziecko, jeśli przyjdzie na świat, pogrąży Cię do reszty w biedzie, samotności i problemach, z którymi nie poradzisz sobie sama. Nie masz ochoty głaskać swego brzucha, dbać o siebie, przestać pić lub palić, rezygnować z tak wielu rzeczy, przytyć, prosić innych o pomoc, rezygnować z pracy, wychowywać kolejnego dziecka, skoro i tak ledwo wiążesz koniec z końcem…
Być może wszyscy dokoła mówią Ci, że jest na to sposób - zabieg, który rozwiąże wszystkie Twoje problemy. NIE RÓB TEGO! Nie będziesz mogła potem spojrzeć na inne dziecko bez bólu zastanawiania się, jakby wyglądało Twoje, które zabiłaś. Nie każ swojego dziecka za to, że jest, że żyje w Tobie. Ono nic nie zawiniło, nie prosiło się na ten świat, zostało powołane do życia może przez nieuwagę, może przez gwałt, może wskutek upojenia alkoholowego, ale to nie jego wina, że jest, że rośnie, że bije mu serce, że Cię słyszy, czuje i już wpływa na Ciebie, na Twoje złe samopoczucie, mdłości, nastroje, zmęczenie i strach. Ono współodczuwa wraz z Tobą. Wie, czy się boisz, cieszysz, smucisz, płaczesz, denerwujesz; wie doskonale, czy jesteś głodna, czy syta, spragniona czy pijana, zdrowa czy chora, czy jest Ci ciepło czy zimno. Czuje to wraz z Tobą i już Cię kocha, choć jeszcze Cię nie zna. Chce się czuć w Tobie bezpieczne. Nie ma innego schronienia.
Nie każ go brutalnym rozerwaniem na strzępy, wyrwaniem rączek i nóżek. Nie każ go za własne błędy i wypaczenia bezimienną śmiercią z pochówkiem wśród szpitalnych odpadków, a gdy się urodzi, nie porzucaj go na śmietniku, nie bij, nie katuj za to, że żyje i wbrew Twej woli przyszło na świat. Niech opadnie Twoja podniesiona na nie ręka, niech Twój gniewny głos ucichnie. To nie jego wina, że jest.
Nawet trudno jest sobie wyobrazić, jak dramatyczne i zawiłe losy Twojego życia sprawiły, że odrzucasz własne dziecko, że nie chcesz go kochać i być mu matką. Trudno pojąć ten ból i taką traumę. Daj mu jednak szansę. Pozwól mu żyć, a zanim się urodzi dbaj o siebie dla niego. Niech chociaż ono mniej się boi niż Ty. Niech jego oczy ujrzą ten kolorowy świat, uszy usłyszą śpiew ptaków, a nosek powącha kiedyś kwiaty. Jeśli wiesz na pewno, że nie będziesz mogła być mu matką, pozwól mu się mimo tego urodzić w godnych i bezpiecznych warunkach i oddaj go ludziom, którzy będą wiedzieli jak jemu i Tobie pomóc. Zrzeknij się praw do niego dla jego i własnego dobra. Nikt Cię za to nie potępi, nie osądzi. Twoja decyzja jest objęta tajemnicą lekarską i sądową.
Wiedz, że po drugiej stronie tego ciemnego lustra, są ludzie, którzy nie mają własnego dziecka, bo Bóg im go nie dał, a dla nich to byłby największy skarb. U nich Twoje dziecko będzie bezpieczne, będzie kochane, będzie miało mamę i tatę, czułość, troskę i wszystko to, czego potrzebuje, aby zdrowo rosnąć i cieszyć się życiem.
Przyrzekam Ci, że jeśli Twoje dziecko stanie się naszym, wychowamy je w szacunku do Ciebie, bo to Ty pozwoliłaś mu żyć, wydałaś je na świat wbrew wszelkim trudnościom, a więc musiałaś je kochać. Kiedy urośnie, pozwolimy mu dowiedzieć się, kto je urodził i jeśli będzie chciało, pomożemy mu Ciebie odnaleźć i podziękować za dar życia. Postaramy się wychować je na dobrego, odpowiedzialnego i szczęśliwego człowieka.
Być może okaże się wtedy, że to, iż pozwoliłaś mu żyć, jest jedną z niewielu rzeczy w życiu, które zrobiłaś tak jak należy i z których możesz być dumna.



Niezależnie od obelg, którymi mnie wówczas obsypano, nadal uważam, że mogłam modlić się więcej. Gdyby matka mojego dziecka nie piła w ciąży, albo piła mniej, może miałoby szansę urodzić się zdrowe.

Na koniec prośba.
Mam cały regał książek na temat adopcji i FASu, a szukam książek dotyczących chorób sierocych i traumy. Czy zechciałaby mi Pani polecić jakąś literaturę w temacie?
Jak odróżnić, które zachowania dziecka są posttraumatyczne, a które wynikają np. z FASu, a jeszcze które są normalnym rozrabianiem dziecka w tym wieku? Jak długo jeszcze mamy czekać, żeby minęła choroba sieroca, sprawdzanie nas i granic naszej cierpliwości? Jak zmienić styl ambiwalentno-lękowy w bezpieczny?

Z góry dziękuję i pozdrawiam wszystkich, którzy wątpią, błądzą i szukają i którym czasem brakuje sił w wychowaniu swoich dzieci, czy to adoptowanych czy biologicznych.
Magdalena Kruk
Ekspert Bociana
Ekspert Bociana
Posty: 174
Rejestracja: 24 lip 2012 15:50

Re: Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Post autor: Magdalena Kruk »

Dobry wieczór,
myślę, że Pani poruszający list mógłby być bardzo uczący dla ludzi odpowiedzialnych za udzielanie wsparcia wszystkim rodzinom w naszym kraju, a już zwłaszcza rodzinom adopcyjnym, które mają go w mojej subiektywnej ocenie zbyt mało.
Na początku odniosę się może do reakcji i równocześnie braku reakcji ze strony nauczycielek Pani Syna. Praca z grupą dzieci nie jest łatwa, ale nauczyciele są jednak po to, aby dzieciom pomagać, a przede wszystkim współdziałać w wychowaniu dziecka razem z jego rodzicami (znowu truizm, o czym Pani jako mama i nauczycielka jednocześnie wie najlepiej). Myślę, że warto rozmawiać z nauczycielkami, nawet, jeśli to jest kolejna próba rozmowy na ten sam temat z Państwa strony; Państwo najlepiej znają swoje Dziecko i najbardziej mogą je obronić przed niesprawiedliwymi ocenami. Myślę, że podsunięcie książki jest dobrym pomysłem - sęk w tym, aby zrobić to dyplomatycznie ;)
Zachowania wobec rówieśników, o których Pani pisze, mogłyby mieć równie dobrze miejsce w przypadku dziecka wychowywanego w przeciętnej rodzinie biologicznej, bez diagnozy FAE. Dzieci mają różne pomysły na to, jak zaistnieć w grupie i trudno oczekiwać od nich myślenia przyczynowo-skutkowego osoby dojrzałej. Państwa Synek wykazał się zresztą wrażliwością, refleksyjnością i chęcią zadośćuczynienia wobec swojej koleżanki. Myślę, że warsztat dotyczący traumy będzie bardzo przydatny w jeszcze lepszym rozumieniu przyczyn zachowań Pani Synka.
Z tego, co Pani pisze, włożyli Państwo naprawdę dużo wysiłku w terapię Syna, korzystając przy tym ze specjalistycznego wsparcia, o co też nie zawsze jest łatwo. 3 lata to dużo z perspektywy dorosłego, ale z perspektywy Państwa Dziecka jest to tylko 3 lata, które oznaczają połowę życia, w wielu kwestiach, takich, jak normy, emocje, czy bycie w grupie do nadrobienia. Nie jest to łatwe i przychodzi przez doświadczenie, to udane i nieudane, więc na pewno jeszcze nie raz coś się nie uda i warto mieć to na zaś na uwadze, aby w miarę możliwości mniej się frustrować. Znalazła Pani wiele dobrych cech Syna i na tym warto budować. Wydaje się, że niska samoocena dość często występuje w przypadku dzieci przeżywających odtrącenie, czy porzuconych. Trudno powiedzieć, czym są spowodowawane agresywne zachowania wobec zwierząt, czy śmianie się z innych; mogą być one związane z wcześniejszymi doświadczeniami Syna, chęcią okazania wyższości wobec kogoś słabszego, ale równie dobrze poznawania świata, czy reagowaniem w trudnych sytuacjach w znany sobie sposób (obronny?). Tłumaczenie i pokazywanie zasad / norm jest w tej sytuacji niezbędne, podobnie ukazywanie, że przemoc (w tym kary fizyczne) nie są sposobem na radzenie sobie z innymi. Pocieszające jest to, że widzi Pani efekty swoich i Męża starań oraz wygaszanie niektórych zachowań. Również moim zdaniem neurolog ma słuszne podejście w kwestii leków; jakkolwiek chciałoby się, żeby nieporządane zachowania ustąpiły szybciej, wychodzenie z traumy nie jest szybkim procesem.
Jesli chodzi o książki dotyczące choroby sierocej i traumy, to polecam "Wychowanie zranionego dziecka" - Gregory C. Keck, Regina M. Kupecky, Warszawa 2010,
"Adopcja i przywiązanie" - Deborah Gray, GWP 2010,
"Choroba sieroca" - Małgorzata Prokosz, Wyd. Harmonia
"Dziecko własnym terapeutą" - Hanna Olechnowicz, Wyd. Naukowe PWN (książka bardziej o radzeniu sobie z zaburzeniami sensorycznymi dziecka w kontekście zaburzenia więzi)
"Zranione dzieci, uzdrawiające domy" - J. E. Schooler, B. K. Smalley, T. J. Callahan.
Mam nadzieję, że po operacji szybko powróci Pani do zdrowia. Jest to bez wątpienia trudna sytuacja, dobrze, że odnajduje Pani w tym wszystkim sens. Życzę Pani i Pani rodzinie wiele wytwałości potrzebnej do radzenia sobie z tym, co trudne i dni przepełnionych szczęściem ze wspólnego bycia razem.
Magda Kruk
Ewelina31
Posty: 2
Rejestracja: 10 paź 2011 17:59

Re: Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Post autor: Ewelina31 »

Witam a może taka pozycja książkowa, autor Bruce D. Perry - psychiatra dziecięcy, " O chłopcu wychowywanym jak pies" są tam historie dzieci z ogromnymi traumami, mam nadzieję, że choć troszkę pomoże, pozdrawiam i życzę dużo sił.
Awatar użytkownika
anriella
Posty: 18
Rejestracja: 12 paź 2007 00:00

Re: Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Post autor: anriella »

Pani Magdo i pani Ewelino, dziękuję za Wasze podpowiedzi.
Wszystkie 5 pozycji jest mi doskonale znane:
"Wychowanie zranionego dziecka" - Gregory C. Keck, Regina M. Kupecky, Warszawa 2010,
"Adopcja i przywiązanie" - Deborah Gray, GWP 2010,
"Choroba sieroca" - Małgorzata Prokosz, Wyd. Harmonia
"Dziecko własnym terapeutą" - Hanna Olechnowicz, Wyd. Naukowe PWN
"Zranione dzieci, uzdrawiające domy" - J. E. Schooler, B. K. Smalley, T. J. Callahan.

I wszystkie przeczytałam.

Nie znam natomiast pozycji Bruce'a D. Perry - psychiatra dziecięcy, " O chłopcu wychowywanym jak pies". Na pewno przeczytam.

Na temat choroby sierocej jest naprawdę mało informacji.

A mój syn regularnie rano włącza muzykę, żeby móc się pokiwać w jej rytm na łóżku, czym natychmiast zrywa nas na nogi. I tak zabawa kto pierwszy o poranku trwa już jakiś czas. W nocy zasypia bez kiwania, ale zdarza się w środku nocy, że gdy mu się coś śni, wali główką w amoku o oparcie łóżka i śpi przy tym jak zabity. O poranku przerwane świadome kiwanie budzi w nim frustrację na cały dzień. To przypomina walkę z nałogiem jak u alkoholika lub narkomana. Czasem zdarza mu się świadomie zrezygnować z kiwania i przyjść się rano do nas poprzytulać do łóżka, mówiąc: Mamo, tato, już jestem duży i nie kiwałem się dzisiaj.
Kiedy indziej na pytanie, dlaczego znowu się bujał, odpowiada: Bo lubię, bo to takie fajne!
Kiedy wykiwa się odpowiedni czas (czasem 5 min, czasem 30 min), jest spokojny przez cały dzień i m bardzo dobry humor.
Generalnie walka z kiwaniem była skuteczna, dopóki spał z nami, ale właśnie jestem po operacji i ta opcja nie wchodzi w grę. Poza tym syn ma już 7,5 roku i powinien spać sam. Oczywiście usypiamy go w razie potrzeby, siedząc obok na krześle, jak jest potrzeba, ale z porannym kiwaniem lub kiwaniem w środku nocy po tylu latach nikt już nie ma siły walczyć.

W zasadzie to błędne koło, z którego nie widzę wyjścia. Albo minie mu samo, albo będzie się kiwał po każdym stresującym dniu do 60-tki.
Pozdrawiam wszystkich.
Magdalena Kruk
Ekspert Bociana
Ekspert Bociana
Posty: 174
Rejestracja: 24 lip 2012 15:50

Re: Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Post autor: Magdalena Kruk »

Witam,
w kontekście kiwania jest jeszcze jedna rzecz warta wypróbowania. Samo kiwanie uspokaja syna, dostarcza mu tego rodzaju stymulacji, którego brakowało mu na wcześniejszych etapach rozwoju. Można więc nadać temu pozytywny aspekt, zapewniając mu ten sam ruch poprzez np. bujanie na koniu bujanym (są też w większym rozmiarze; chyba najbardziej przypomina ten ruch), na huśtawce, hamaku, fotelu bujanym. Dobrą formą stymulacji jest też basen (woda uspokaja i dostarcza ciału wielu bodźców).
Dobrze, że są Państwo wrażliwi na to, że Synek potrzebuje obecności bliskich mu osób przy zasypianiu. Jeśli widzą Państwo wygaszanie się kiwania, przynajmniej w niektóre dni, to jest to sukces. Podobnie, jak to, że sam widzi nieadekwatność bujania i mimo, że tego potrzebuje, potrafi też czasem zrezygnować.
Pozdrawiam,
M. Kruk
Awatar użytkownika
anriella
Posty: 18
Rejestracja: 12 paź 2007 00:00

Re: Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Post autor: anriella »

Dziecko kiwa się na leżąco. Kładzie się, podwijając jedną rękę pod plecy, a drugą zagarnia poduszkę pod głowę i zginając wpół w pasie robi energiczne kołysanie na niemal wyłamanym barku (poniekąd boję się zwyrodnień tego stawu, bo jest coraz starszy i robi to z większą mocą).
Na basen nie możemy chodzić od dłuższego czasu, bo ma dreny w uszach (zresztą w sumie to już pomału 3 lata tych drenów się uzbierały), ale kiedy ich nie miał chodziliśmy na basen, co uwielbiał. Niestety teraz nie możemy ani z powodu drenów, ani z powodu kolejnych operacji zeza na obu oczach.
Próbowałam go bujać, wtuliwszy go na leżąco w ramionach (jego plecki opierały się o mój brzuch) i nawet trochę to lubił, ale zdecydowanie woli to robić sam. Wszystko musi kontrolować.
Nawet jak robimy masaże w formie turlania się po łóżku, to on szarpie pierwszy, nie dopuszczając, żebym to ja decydowała o tempie, szybkości przewrotów.
Żeby nad tym panować, można go holdingować lub tłumaczyć, że mama teraz nada rytm, ale wtedy się spina i z rozluźnienia nici.

I tak po prostu to ja już nie wiem, czy mam jeszcze próbować przezwyciężyć to kiwanie, czy nie?
Zauważyłam też, że syn zaczął używać kiwania (które notabene bardziej denerwuje mojego męża niż mnie) jako narzędzia manipulacji. Kiedy chce nas ukarać za coś, co mu się w danym momencie nie spodobało, grozi, że będzie się kiwał, a nawet kładzie się i od razu zaczyna kiwać.
Dziś mąż zareagował w odpowiedzi łaskotaniem i wygłupianiem i trochę synowi przeszło.
Wiem, że tak jak pani napisała, dla dziecka jest to taki wentyl bezpieczeństwa, ale jak pomóc mu znaleźć inny, skoro nic nie jest równie silne?
Czasem doprowadza się do stanu totalnego odlotu włączając wszystkie możliwe media (radio, pozytywki, grające zabawki) po to, by w ich rytm móc się mocno z całej siły wykiwać.
Nie wiem, jak reagować. Mąż zawsze interweniuje.
Ignorowanie problemu tylko go nasila.
Nie widzę rozwiązania tej sytuacji.
Magdalena Kruk
Ekspert Bociana
Ekspert Bociana
Posty: 174
Rejestracja: 24 lip 2012 15:50

Re: Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Post autor: Magdalena Kruk »

Myślę, że bujanie Syna, o którym Pani pisze, można spróbować zastąpić bujaniem w hamaku, albo w kocu przez Państwa. Druga forma jest jedną z aktywności wykorzystywanych w zajęciach prowadzonych Metodą Ruchu Rozwijającego W. Sherbourne, które zdecydowanie polecam. W zabawach tych jest duży nacisk na współdziałanie, zaufanie, bezpieczeństwo w relacji, ale też świadomość swojego ciała i innych. Jeśli w Państwa okolicy nie ma takich zajęć, to można spróbować bawić się w ten sposób samemu z dzieckiem w domu.
Próba kontrolowania wszystkiego jest, jak Pani na pewno wie, oznaką zaburzeń więzi. Synkowi trudno jest zaufać, ale nie jest powiedziane, że osiągnęli Państwo maksimum tego, co było możliwe i już nic się więcej nie zmieni w tym względzie. Wspólne turlanie jest super, zwłaszcza, że wprowadza pani naprzemienną kontrolę nad wspólną zabawą.
Syn widzi, jakie dla Państwa znaczenie ma to, czy i ile się buja, stąd używanie tego do wywierania wpływu. Sposób, w jaki zareagował Pani Mąż wydaje mi się bardzo dobry; nie warto go dodatkowo wzmacniać w bujaniu, raczej reagować spokojnie lub żartobliwie, nie piętnując go za to, skoro widzą Państwo, że dziecko tego potrzebuje. Sądzę, że najlepszym wyjściem będzie obecność przy Dziecku w tych sytuacjach, kiedy potrzebuje bujania połączona z krótkim, neutralnym komantarzem / rozmową po wszystkim, gdy już się uspokoi, plus równoczesne dostarczanie mu podobnych bodźców zastępczych.
Pozdrawiam,
M. Kruk
Awatar użytkownika
aniczka73
Posty: 148
Rejestracja: 20 lut 2007 01:00

Re: Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Post autor: aniczka73 »

Dostarczanie bodźców zastępczych w naszym przypadku NAPRAWDĘ nie pomaga. Robimy kupę różnych akcji zastępowania lulania podobnymi bodźcami , SI, inne takie. Nasz synek też ma teraz 7,5 roku i lula się bardzo podobnie od zawsze, lubi w nocy głośną muzykę. Widzę wiele podobieństw. Jak miał ze 3 latka psychiatra poprosiła nas, byśmy z lulaniem nie walczyli. Jest mu potrzebne. Jak przestaliśmy mu przeszkadzać, lulał się trochę mniej. Mamy podobnie jak anriella.
Do zaprzestania lulania się potrzebna jest świadoma decyzja dziecka, które zna inny sposób poradzenia sobie z frustracją itp. Tylko że małe dziecko jest małym dzieckiem, podąża za impulsem, który daje mu w efekcie stan odprężenia, błogość.
Nie "walczyć"?
Magdalena Kruk
Ekspert Bociana
Ekspert Bociana
Posty: 174
Rejestracja: 24 lip 2012 15:50

Re: Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Post autor: Magdalena Kruk »

Witam,
moim zdaniem walka z bujaniem jest pozbawianiem dziecka stymulacji, której potrzebuje, dokładnie tak, jak Pani słusznie napisała. Z większą korzyścią dla dziecka będzie zastępowanie tego rodzaju stymulacji przez inne, podobne bodźce, mimo, że Państwo nie widzą aktualnie, że to pomaga, ale z całą pewnością ma sens. Dziecko w tym wieku jest świadome, że dzieci w jego otoczeniu nie mają potrzeby bujania, porównuje się z nimi. Z drugiej strony ma chęć ukojenia, a bujanie mu ją daje, dlatego trzeba być uważnym, aby go dodatkowo nie stygmatyzować. To powinno minąć.
Pozdrawiam,
M. Kruk
Awatar użytkownika
aniczka73
Posty: 148
Rejestracja: 20 lut 2007 01:00

Re: Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Post autor: aniczka73 »

Taka historyjka z ostatniego tygodnia.

Synek:
- A ja mam swoje tajemnice.
- Każdy ma swoje tajemnice. A ja i tak cię dobrze znam, bo mi opowiadasz o sobie.
- To ci powiem jeszcze trochę. Lubię się wspinać. Lubię ryzykować. Lubię skakać z wysokości. Lubię siedzieć na szafkach na ubrania w szkole i z nich skakać. Lubię grać w piłkę. Lubię wygrywać w piłkarzyki. Lubię zjeżdżać na rowerze z wysokiej górki... (...dużo w tym klimacie...)
I ...lubię się lulać, jak mi ktoś nie pozwala na te ciekawsze rzeczy.

No cóż, trochę niepokoi mnie część tego co lubi. Niech już czasem się lula.
Magdalena Kruk
Ekspert Bociana
Ekspert Bociana
Posty: 174
Rejestracja: 24 lip 2012 15:50

Re: Zaczynam mieć dość swojego adoptowanego dziecka

Post autor: Magdalena Kruk »

Z jednej strony zachowania te mogą być w kontekście diagnostyki FAS / RAD zastanawiające. Z drugiej strony, gdyby nie ten kontekst, czy nie mielibyśmy dość typowego opisu chłopca, który jak inne dzieci w jego wieku ma tajemnice (którymi i tak się dzieli), lubi się wspinać, skakać i być w ruchu? Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie mam na celu bagatelizować Pani obaw, ani podważać zasadności diagnostyki, chcę jedynie rzucić trochę optymistycznego światła na opisaną sytuację.
Swoją drogą, to, co mu Pani powiedziała jest proste, ale mądre. A Syn się odwdzięczył większą otwartością.
Z pozdrowieniami,
Magda Kruk
Zablokowany

Wróć do „Archiwum - Po adopcji - pytania do eksperta”