Komu ufać?
: 27 cze 2014 12:18
Czesc!
Piszę na tym forum po raz pierwszy. Jestem z woj. śląskiego i od 3 lat staramy się z mężem o dziecko. Moja historia jest juz dość długa, ale też całkowicie pozbawia mnie zaufania do jakiegokolwiek lekarza / kliniki. Pierwsze moje podejście do leczenia niepłodności to leczenie u pewnej pani doktor, która zaczęła mi podawać clostyrbergyt na stymulowanie jajników, twierdząc, że mąż ma wyniki ok i ja też, stąd nie wiadomo skąd problem. Brałam to lekarstwo przez ok. 9 miesięcy - przytyłam 10 kg, po czym pani doktor skierowała mnie do kliniki niepłodności. W tejże klinice, przeprowadzono serię badań, po czym stwierdzono, że mój mąż ma nasienie do bani - bardzo mało plemników, ja początki curzycy oraz PCO (do czego podobno przyczyniło się w/w lekarstwo). W związku z tym, co? in vitro. Zapisaliśmy się do programu. Rozpoczął się kolejny szereg badań, leczenie. Okazało się, że ze względu na wysoki androstendion, nie mogę miec in vitro. Trzeba najpierw to obniżyć. Zatem kolejnych kilka miesięcy leczenia. Ale androstedion nie poszedł w dół.. Stwierdzono, że w takim razie robimy in vitro przy wysokim androstendionie (co powoduje większe ryzyko poronienia, nawet gdyby in vitro się udało). I to wywołało u mnie duże watpliwości: no bo po co były te miesiące leczenia i wydanej kasy, skoro zero skuteczności leczenia a in vitro i tak należy zrobić.... Odeszłam od kliniki z opinią, że wszystkie kliniki to naciągacze, gdyż im nie zależy na moim leczeniu i dociekaniu przyczyn, tylko na skierowaniu na program rządowy, z którego taka klinika czerpie zyski. A gwarancji, że in vitro nie ma żadnej.. Trafiłam do kolejnego lekarza, profesora, który ponownie zlecił mi badania. Po uzyskaniu wyników, okazało się, że mam, owszem PCOS, ale po laparoskopii, nie powinno być żadnych przeciwwskazań do naturalnego zajścia w ciąże. Mój mąż został również skierowany na leczenie do urologa. W klinice zapewniano nas, że mało ilość plemników i ich mała aktywność, to już taka uroda mojego męża, a profesor od razu wysłał go na leczenie. Leczenie okazało się pożądane, gdyż mój mąż miał zapalenie prostaty, stąd też mała ilość plemników.. Pełna nadziei i optymizmu chodziłam na kolejne wizyty i nagle profesor się rozchorował i będzie nieobecny przez kolejnych kilka miesięcy. A ja zostałam z ręką w nocniku.. Nie wiem co mam robić. Klinik niepłodności się boję - tam nie szukają przyczyn, tylko naciągają na in vitro. A innego specjalisty nie mogę się doszukać.. Może na tym forum jest ktoś, kto może polecić naprawdę dobrego lekarza od niepłodności, któremu zależy na tym, aby jego pacjentka zaszła w ciążę a nie tylko wyskoczyła z kasy.. Będę wdzięczna za każdą pomoc..
Piszę na tym forum po raz pierwszy. Jestem z woj. śląskiego i od 3 lat staramy się z mężem o dziecko. Moja historia jest juz dość długa, ale też całkowicie pozbawia mnie zaufania do jakiegokolwiek lekarza / kliniki. Pierwsze moje podejście do leczenia niepłodności to leczenie u pewnej pani doktor, która zaczęła mi podawać clostyrbergyt na stymulowanie jajników, twierdząc, że mąż ma wyniki ok i ja też, stąd nie wiadomo skąd problem. Brałam to lekarstwo przez ok. 9 miesięcy - przytyłam 10 kg, po czym pani doktor skierowała mnie do kliniki niepłodności. W tejże klinice, przeprowadzono serię badań, po czym stwierdzono, że mój mąż ma nasienie do bani - bardzo mało plemników, ja początki curzycy oraz PCO (do czego podobno przyczyniło się w/w lekarstwo). W związku z tym, co? in vitro. Zapisaliśmy się do programu. Rozpoczął się kolejny szereg badań, leczenie. Okazało się, że ze względu na wysoki androstendion, nie mogę miec in vitro. Trzeba najpierw to obniżyć. Zatem kolejnych kilka miesięcy leczenia. Ale androstedion nie poszedł w dół.. Stwierdzono, że w takim razie robimy in vitro przy wysokim androstendionie (co powoduje większe ryzyko poronienia, nawet gdyby in vitro się udało). I to wywołało u mnie duże watpliwości: no bo po co były te miesiące leczenia i wydanej kasy, skoro zero skuteczności leczenia a in vitro i tak należy zrobić.... Odeszłam od kliniki z opinią, że wszystkie kliniki to naciągacze, gdyż im nie zależy na moim leczeniu i dociekaniu przyczyn, tylko na skierowaniu na program rządowy, z którego taka klinika czerpie zyski. A gwarancji, że in vitro nie ma żadnej.. Trafiłam do kolejnego lekarza, profesora, który ponownie zlecił mi badania. Po uzyskaniu wyników, okazało się, że mam, owszem PCOS, ale po laparoskopii, nie powinno być żadnych przeciwwskazań do naturalnego zajścia w ciąże. Mój mąż został również skierowany na leczenie do urologa. W klinice zapewniano nas, że mało ilość plemników i ich mała aktywność, to już taka uroda mojego męża, a profesor od razu wysłał go na leczenie. Leczenie okazało się pożądane, gdyż mój mąż miał zapalenie prostaty, stąd też mała ilość plemników.. Pełna nadziei i optymizmu chodziłam na kolejne wizyty i nagle profesor się rozchorował i będzie nieobecny przez kolejnych kilka miesięcy. A ja zostałam z ręką w nocniku.. Nie wiem co mam robić. Klinik niepłodności się boję - tam nie szukają przyczyn, tylko naciągają na in vitro. A innego specjalisty nie mogę się doszukać.. Może na tym forum jest ktoś, kto może polecić naprawdę dobrego lekarza od niepłodności, któremu zależy na tym, aby jego pacjentka zaszła w ciążę a nie tylko wyskoczyła z kasy.. Będę wdzięczna za każdą pomoc..