Rodziny preadopcyjne

Dyskusja na temat wszystkiego co dotyczy rodzinnych domów dziecka, rodzin zastępczych, pogotowii rodzinnych i szeroko rozumianej tematyki rodzicielstwa zastępczego.

Moderator: Moderatorzy rodzicielstwo zastępcze

Pikuś Incognito
Moderator
Posty: 452
Rejestracja: 29 gru 2015 22:11

Rodziny preadopcyjne

Post autor: Pikuś Incognito »

Formalnie, rodzina preadopcyjna jest zwykłą rodziną zastępczą (tyle tylko, że z zamiarem przysposobienia dziecka w przyszłości) i tak jest też traktowana z punktu widzenia prawa.
Wydaje mi się, że jest to pojęcie potoczne, ponieważ nigdzie w zapisach prawnych nie spotkałem takiego sformułowania (ale może się mylę). Nie jest też nigdzie regulowany czas trwania okresu preadopcji.
Przez długi czas, na tego rodzaju drogę do przysposobienia, decydowali się głównie rodzice, mający zamiar adoptować dziecko starsze, albo chore. Miał więc to być pewnego rodzaju okres przystosowawczy, bufor pozwalający na zamknięcie tematu w sytuacji gdyby coś nie iskrzyło z jednej, czy z drugiej strony, albo gdyby skala zaburzeń, czy potrzeb natury medycznej, przerosła rodziców zastępczych.
W związku z tym nie było oddzielnych szkoleń dla takich rodziców, zwłaszcza że na zwykłym kursie z reguły bardzo szeroko są omawiane potrzeby i sposób postępowania z dziećmi trudnymi.
Jednak sytuacja zaczęła się zmieniać (w ostatnim czasie bardzo dynamicznie). Lawinowo przybywa rodziców decydujących się na przysposobienie, a dzieci przeznaczonych do adopcji jest coraz mniej. Przynajmniej takie wrażenie można odnieść czytając rozmaite komentarze. Pojawiają się rodzice adopcyjni, którzy gotowi są zaakceptować ryzyko (zarówno natury medycznej, jak też prawdopodobieństwo powrotu dziecka do rodziny biologicznej) i na pewien czas pozostają rodziną zastępczą. Bywa, że rodzice tacy świadomie kończą szkolenie dla rodziców zastępczych (co w pewien sposób zaprzecza idei rodzicielstwa zastępczego, w myśl której rodzina zastępcza powinna pracować nad przywróceniem dziecka rodzicom biologicznym). Są też sytuacje, że rodzice decydują się na preadopcję noworodka, kiedy to decyzję sąd podejmuje najczęściej z pominięciem szkolenia dla rodziców zastępczych (wystarcza szkolenie dla rodziców adopcyjnych).

Pod poniższym linkiem rozpoczęła się bardzo ciekawa dyskusja:

http://www.nasz-bocian.pl/phpbbforum/vi ... 0#p8578044

Jak się okazało, nie była to tylko krótka dygresja w wypowiedzi jednej, czy dwóch osób, więc zasadne stało się utworzenie nowego wątku, do którego zostały przeniesione ostatnie komentarze.

W każdym razie rozważania zaczęły zmierzać w kierunku zasadności utworzenia alternatywnej drogi do posiadania dzieci - drogi poprzez preadopcję, drogi którą mogłyby pójść rodziny bardzo świadome, które prawdopodobnie musiałyby mieć odrębny system szkoleń, drogi która byłaby jasno sprecyzowana w przepisach prawnych.

Temat ten łączy zarówno rodzicielstwo zastępcze jak i adopcyjne.
Mam nadzieję, że swoje zdanie wyrażą tutaj również (a może nawet przede wszystkim) rodzice adopcyjni (zarówno tacy, którzy już mają swoje dziecko, jak też tacy, którzy cały czas na nie czekają w ośrodkach adopcyjnych).
Nie pytaj "dlaczego?". I tak nie uzyskasz odpowiedzi.



Adres bloga o naszym pogotowiu:

http://pikusincognito.blogspot.com
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Adopcja we WROCŁAWIU

Post autor: bloo »

k.amil.a pisze:
bloo pisze:ale jeśli już mówić o zabieraniu miejsca w kolejce to prędzej przy 'RZ adopcyjnej'
chyba nie rozumiem. W jaki sposób zabieramy komukolwiek miejsce? To jest jakaś bzdura. Kazdy podaje jakieś preferencje, mniej lub bardziej restrykcyjne. Jeśli my decydujemy się na noworodka, a ktoś inny deklaruje, ze chce dziecko w wieku 3 mce-1,5 roku, to jest to tylko i wyłącznie decyzja danej pary. Bo tak było w naszej grupie, tylko jedna para oprócz nas zdecydowała się na dziecko ze szpitala, a i tak dostali starsze. Bo tak jak my, zadeklarowali od 0 do 2 lat. Inni od początku mówili o starszych dzieciach, nie czuje, żebyśmy w jakikolwiek sposób zabrali im miejsce w tej tak zwanej kolejce. Poza tym, "kolejka" to nie jedyne kryterium szukania rodziców dla dziecka.
ale ja nie mówię o wrocławskiej praktyce adopcyjnej, gdzie część par decyduje się na zostanie 'preadopcyjną RZ", o czym już wcześniej była tu dyskusja, tylko o sytuacji, w której para robi klasyczny kurs dla rodziców zastępczych i deklaruje pracę jako rodzina zastępcza, od początku wiedząc, że celuje w adopcję.
To rzeczywiście potrafi znacząco skrócić kolejkę, ponieważ na ogół dzieci do pieczy zastępczej są kierowane dość szybko. Rozbija to jednak całą ideę rodzicielstwa zastępczego, które opiera się na współpracy z RB, aby dziecko mogło do niej wrócić. Dopiero jeśli okaże się, że szans na powrót nie ma, można rozmawiać o dalszych losach dziecka, co też - przynajmniej teoretycznie- powinno zająć co najmniej parę miesięcy, w trakcie których próby pracy z RB zostaną podjęte.
W tym sensie RZ ideologicznie nie powinna mieć nic wspólnego z RA, bo cele są inne. Jasne, że zdarza się adopcja przez RZ, ale - znów w teorii - powinna mieć ona miejsce tam, gdzie nie była pierwotnym planem, tylko wydarzyła się spontanicznie, w trakcie opiekowania się dzieckiem i wyjaśniania jego losów, po podjęciu próby powrócenia dziecka do RA itd.
W tym świetle jeśli dana para zgłasza się na kurs RZ i od razu wie, że ma motywacje adopcyjne, więc będzie chciała dziecko zatrzymać, siłą rzeczy robi się z tego wątpliwa sprawa, zarówno wobec kandydatów na RA stojących w kolejkach w ośrodkach adopcyjnych, jak i wobec samego systemu.

powiem szczerze, że trudno mi sobie wyobrazić branie udziału w zebraniach zespołu i wywiązywanie się z kontaktów z RB w sytuacji, w której od początku chciałabym adoptować dziecko/dzieci. Moja bezstronność byłaby żadna, bo jak mogłabym współpracować z RB w takim układzie? Tworzyłabym fikcję wobec wszystkich stron procesu. Poza tym wiele razy zadawałam sobie pytanie (rozważając różne scenariusze, bo to normalne), co bym powiedziała w przyszłości dzieciom zakładając, że zaczynałabym pracę jako RZ nastawiając się na adopcję? Że ciocia niespecjalnie przykładała się do pracy z rodzicami biologicznymi, bo od początku chciała cię zatrzymać? To nie tylko słabe wobec dziecka, ale w ogóle odwraca myślenie o własnej uczciwości wobec świata.
Ale wiem, że niektórzy tak robią i wiem, że czasem płacą wysoką cenę za tę ryzykowną grę, mimo to prędzej dałabym się przekonać do wrocławskiej praktyki "preadopcji" niż do robienia kursów na RZ z myślą o adopcji.
k.amil.a
Posty: 4655
Rejestracja: 27 sty 2014 14:45

Re: Adopcja we WROCŁAWIU

Post autor: k.amil.a »

bloo to teraz rozumiem:)Przepraszam ale wzięłam to co napisałaś wcześniej do siebie.

starania od 2011, przerwane po 5 latach niepowodzeń

2 x IUI, 02.2014 cb

Invicta Wrocław 3 x ICSI 5 x ET beta <0.1 i koniec rządówki

Invimed Wrocław 1 x IMSI beta <0.1

11.2015 wizyta w OA

12.2016 kwalifikacja

03.2017 adoptowany synek



04.2018 powrót po dwa mrozaki i mamy ciążę:) 01.2019 rodzi się drugi synek



11.2021 dwie kreski, naturalny cud!



07.2022 kończę 40 lat, a na świat przychodzi nasza piękna córcia<3



http://www.rysiowakraina.pl/



 



 



 



 


wako
Posty: 356
Rejestracja: 12 paź 2014 19:54

Re: Adopcja we WROCŁAWIU

Post autor: wako »

bloo pisze: tylko o sytuacji, w której para robi klasyczny kurs dla rodziców zastępczych i deklaruje pracę jako rodzina zastępcza, od początku wiedząc, że celuje w adopcję.
Jest jeszcze inna opcja, praktykowana w kilku powiatach, które znam. Rodzina robi kurs dla RZ zakładając ado, ale uprzedzając o tych planach PCPR już w trakcie procedury przygotowywania do bycia RZ. W takiej sytuacji umieszczane są u nich dzieci, o których z dużym prawdopodobieństwem wiadomo, że nie wrócą do RB. To dzieci, którymi RB się nie interesują po umieszczeniu np. w PR. W tej sytuacji rusza procedura pozbawienia władzy, nie ma kontaktu z RB (lub jest jednostkowy) i dziecko zostaje bez konieczności przeniesienia do kolejnej rodziny.
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Adopcja we WROCŁAWIU

Post autor: bloo »

a czy nie byłoby przejrzyściej gdyby po prostu poza rodzinami adopcyjnymi i zastępczymi istniały rodziny preadopcyjne, które działałaby na zasadach, jakie opisałaś, Wako? Wtedy z góry byłoby wiadomo, jakie są opcje dla ludzi chcących adoptować dziecko: kto chce mieć czystą sytuację ten wybiera adopcję, kto jest gotów ryzykować, ale za to skrócić oczekiwanie w kolejce, może wybrać zostanie rodziną preadopcyjną. Skoro i tak jest to praktykowane, nie rozumiem, czemu nie jest oficjalnie zapisane w prawie. Tzn. niestety rozumiem, tylko złości mnie, że gramy w kotka i myszkę, kosztem własnym i dzieci.
Jeszcze teraz - nie wiem, jak jest we Wrocławiu - w wielu wątkach adopcyjnych słychać, ze kolejki się wydłużają, na sam kurs oczekuje się coraz dłużej, nie mówiąc już o telefonie. Temu sprzyja prawdopodobna (tzn. nic nie wiadomo oficjalnie, ale słyszałam już wiele plotek) zmiana kursu na "ograniczać adopcje, pracować z rodzinami biologicznymi".
No to skoro państwo chce pracować z RB i ograniczać adopcje to nie rozumiem, czemu skasowało refundację ivf - skąd ludzie niepłodni mają wobec tego brać dzieci?
Jak pisałam - w tym świetle totalnie rozumiem ustawianie się w kolejce w kilku OA. Może to nie jest rozwiązanie modelowe, ale to nie kandydaci na RA grają nieczysto, tylko polityka rodzinna gra nieczysto.
Awatar użytkownika
Gość

Re: Adopcja we WROCŁAWIU

Post autor: Gość »

bloo, zgadzam się w stu procentach z twoją ostatnią wypowiedzią, też widzę potrzebę przejrzystości w naszej i tak trudnej sytuacji oczekujących na telefon. We Wrocławiu czas oczekiwania różny od 2-3 miesięcy po kwalifikacji już nawet do 1,5 roku.
wako
Posty: 356
Rejestracja: 12 paź 2014 19:54

Re: Adopcja we WROCŁAWIU

Post autor: wako »

bloo pisze:a czy nie byłoby przejrzyściej gdyby po prostu poza rodzinami adopcyjnymi i zastępczymi istniały rodziny preadopcyjne,
Gdyby udało się to w końcu uregulować prawnie i jasno określić zakres praw i obowiązków każdej z rodzin zdjęłoby to napięcie, które powstaje chociażby w obecnej formie "rodziny preadopcyjnej" np. we Wrocławiu. Jasne reguły, z góry określone zasady, możliwość wyboru różnych dróg to kierunek, w którym powinno iść ustawodawstwo. Obecna sytuacja sprzyja obwinianiu się nawzajem rodzin ado, że wybrały taką, a nie inną drogę "wykradając" dzieci z kolejki.
Dzieci nie jest mniej, za to rośnie świadomość społeczna dotycząca adopcji, nie ma refundacji in vitro, ośrodki stają się nie wydolne. Rodzice ado poszukują dla siebie możliwości i trudno się temu dziwić. Wielką czkawką odbija się teraz nowelizacja ustawy z 2012 roku, a co za nią poszło zlikwidowanie wielu OA. Jest wielu oczekujących i nowozgłaszających się rodzin, a ośrodki nie są z gumy. Ostatnio dochodzi do tego, że nie ma kto przyjechać kwalifikować dziecka do ado! Czeka się np. miesiąc, żeby w ogóle zebrać zespół zgłaszający w PCPRze, bo pracownicy OA nie mają kiedy przyjechać. Rozmawiałam ostatnio z jedną z pracownic OA na południu kraju. Mówiła, że obecnie zgłasza się do nich miesięcznie tyle par ile jeszcze 5 lat temu przez kwartał. To, co się obecnie dzieje to równa pochyła niestety.
Pikuś Incognito
Moderator
Posty: 452
Rejestracja: 29 gru 2015 22:11

Re: Adopcja we WROCŁAWIU

Post autor: Pikuś Incognito »

Zgadzam się z wami, że ustanowienie takiej formy rodzicielstwa jak rodzina preadopcyjna, z pewnością by się przydało. Jednak w mojej ocenie, byłoby to tylko prawne usankcjonowanie tego co jest teraz i o czym wszyscy dobrze wiedzą. Spowodowałoby to tylko tyle, że rodziny mogłyby bez ukrywania swoich planów zapisywać się na kursy dla rodzin zastępczych, informując na wstępie, że mają motywacje adopcyjne i miałyby pewność, że w momencie odebrania praw rodzicielskich będą mogły przysposobić swoje dziecko zastępcze (chociaż uważam, że co do tej drugiej kwestii, to już teraz taką pewność mogą mieć). Chociaż dla takich rodzin, zapewne tego rodzaju zapis prawny byłby ogromnym krokiem do przodu.
Jednak z technicznego punktu widzenia, to mimo wszystko niewiele by się zmieniło. Ryzyko związane z preadopcją noworodka byłoby dokładnie takie jak jest teraz. Preadopcja starszego dziecka również wiązałaby się z jakimś ryzykiem, a na pewno nie wyeliminowałaby niechęci do rodziców biologicznych, co i tak byłoby zaprzeczeniem idei rodzicielstwa zastępczego.
Z moich doświadczeń wynika, że rodzicom zastępczym z motywacją adopcyjną nie zawsze zależy na tym, aby przyspieszyć proces przysposobienia. W większości przypadków są to rodziny, które zwyczajnie nie mają większych szans na klasyczną adopcję. Bo albo są to rodzice nieco za starzy, albo samotna mama, albo nie mają wymaganego stażu małżeńskiego (a za te kilka lat już będą za starzy), albo w ogóle nie są małżeństwem, albo mają już własne dziecko biologiczne, albo nawet nie mają, ale nie ma przeciwwskazań, aby je mieli … i tak dalej można by wymieniać różne sytuacje, które przekreślają szanse rodziców na to, aby przysposobić dziecko (zwyczajnie zgłaszając się do OA).

Jest tak jak napisała bloo. Na dobrą sprawę nie wiadomo jaki mamy kierunek w całym systemie polityki prorodzinnej. Z jednej strony następuje ograniczanie dostępu do in vitro, a z drugiej mamy dążenie do pozostawiania dzieci w rodzinach biologicznych. Z jednej strony jest ustawa umożliwiająca odebranie praw rodzicielskich po 18 miesiącach od umieszczenia dziecka w opiece zastępczej, a z drugiej skłonność do dawania szansy rodzicom biologicznym niemal w nieskończoność.
Niedawno odchodził od nas chłopiec do rodziny zastępczej, którą była samotna mama (jak można przypuszczać – mająca w planach adopcję). Rodzina biologiczna w rozsypce: ojciec siedzi, babcia siedzi, mieszkanie zlicytowane za długi … a mama nie wiadomo gdzie (dziecka nie widziała od kilku miesięcy). Dwa lata temu, ten sam sąd odebrał prawa rodzicielskie innej mamie, co do której istniał jakiś cień nadziei, że może wyjdzie na prostą.
Tym razem uznał, że może jeszcze coś się zmieni.

Istnienie takich rodzin zastępczych (z motywacją adopcyjną) jest bardzo ważne zarówno dla nas (PR), PCPR-u, a przede wszystkim dla dziecka (nawet jeżeli ktoś uznaje, że jest to pewnego rodzaju "obchodzenie" adopcji).

Osobiście, gdybym miał możliwość jakiegokolwiek wpływu na istniejące prawodawstwo, to chciałbym, aby paragraf dotyczący 18 miesięcy nie był tylko niewiele znaczącym zapisem (tak jak to jest w tej chwili). Dzieci przebywają w pogotowiach średnio około roku (przynajmniej tych, które znam – nie tylko z naszego powiatu), a bywa że 3 lata. Zdaję sobie sprawę, że te 6 miesięcy w życiu dziecka to bardzo długo. Jednak jeżeli alternatywą jest umieszczenie dziecka w innej rodzinie zastępczej (która nawet gdy ma motywacje adopcyjne, to nie zawsze czuje się prawdziwym rodzicem tego dziecka, a przynajmniej zawsze istnieje prawdopodobieństwo kolejnego rozstania), to nie wiem, czy lepszym rozwiązaniem nie byłoby przedłużenie pobytu w PR, a potem docelowa rodzina adopcyjna. A już na pewno byłbym za zniesieniem rozmaitych barier, skreślających niektóre potencjalne rodziny adopcyjne, tylko dlatego, że nie wpisują się w odpowiedni schemat.
Nie pytaj "dlaczego?". I tak nie uzyskasz odpowiedzi.



Adres bloga o naszym pogotowiu:

http://pikusincognito.blogspot.com
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Adopcja we WROCŁAWIU

Post autor: bloo »

phi, ale Jesteś łaskawy - ja bym skróciła czas z 18 miesięcy do 6 miesięcy ;)
Uważam, że pół roku to wystarczający czas, aby zorientować się w tym, czy RB czyni jakiekolwiek wysiłki, aby odzyskać dziecko (no poza laniem łez, ale to wiadomo). Nie chodzi o to, ze w ciągu pół roku ludzie mają znaleźć dom i mieszkanie socjalne, tylko o to, czy w tym czasie w ogóle podjęli jakieś realne próby wyjścia na prostą. Jesli podjęli to wtedy widzę sens przedłużenia pobytu w RZ, bo widzialne jest, że RB zaczęła walkę o siebie. Nie wiadomo, czy zakończy się sukcesem czy nie, ale przynajmniej jest podstawa do przedłużenia tej szansy. Poza tym nam też to ułatwia sprawę, bo możemy nastawić się na pracę z nimi, wspieranie itd. Jeśli przez pół roku jest cisza to sorry Gregory, nie miałabym skrupułów.
Od dawna mówię, że czas dzieci liczy się zupełnie inaczej niż czas dorosłych. Dla mnie pół roku to pół roku, dla dzieci to są eony.

w ad remie- nie, usankcjonowanie rodzin preadopcyjnych nie byłoby sobie a muzom, widziałabym to dokładnie jako powołanie trzeciej ścieżki. Więc nie kursy dla RZ i nie kursy dla RA, ale dedykowane tej grupie kursy, które przygotowują do adopcji, ale nauczą też poradzenia sobie ze stratą, jeśli adopcja nie dojdzie jednak do skutku, bo dziecko wróci do RB.
Pikuś Incognito
Moderator
Posty: 452
Rejestracja: 29 gru 2015 22:11

Re: Adopcja we WROCŁAWIU

Post autor: Pikuś Incognito »

bloo pisze:widziałabym to dokładnie jako powołanie trzeciej ścieżki. Więc nie kursy dla RZ i nie kursy dla RA, ale dedykowane tej grupie kursy, które przygotowują do adopcji, ale nauczą też poradzenia sobie ze stratą, jeśli adopcja nie dojdzie jednak do skutku, bo dziecko wróci do RB.
Zastanawiam się tylko, czy byliby chętni na trzecią ścieżkę? Rozumiem, że miałyby to być osoby, które jednocześnie chciałyby wspierać rodziców biologicznych, jak też wyrażać chęć przysposobienia przebywającego u nich dziecka (gdyby z tego wsparcia nic nie wyszło).
Miałem do czynienia z kilkudziesięcioma rodzinami zastępczymi (ponieważ dwa razy w roku odbywają one praktyki w naszym pogotowiu).
Na dobrą sprawę mogę tych rodziców podzielić na 2 grupy: zastępczych (otwartych na rodziców biologicznych i rozumiejących pojęcie straty) oraz zastępczych mających w planach adopcję (krótko mówiąc, dla których celem jest adopcja). Ci drudzy niczym nie różnią się od rodziców adopcyjnych, których kieruje do nas OA. Najczęściej wybierają tą drogę, bo nie mają innego wyjścia.
Nie pytaj "dlaczego?". I tak nie uzyskasz odpowiedzi.



Adres bloga o naszym pogotowiu:

http://pikusincognito.blogspot.com
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Rodziny preadopcyjne

Post autor: bloo »

Pikuś Incognito pisze: Zastanawiam się tylko, czy byliby chętni na trzecią ścieżkę? Rozumiem, że miałyby to być osoby, które jednocześnie chciałyby wspierać rodziców biologicznych, jak też wyrażać chęć przysposobienia przebywającego u nich dziecka (gdyby z tego wsparcia nic nie wyszło).

moim zdaniem to nie jest dobra definicja. Rodziną preadopcyjną zostawałaby rodzina, której motywacje adopcyjne byłyby jawne, i której "preadopcyjność" górowałaby nad "zastępczością". Przechodząc do konkretów, można wylistować sytuacje, w których sytuacja prawna dziecka wyraźnie rokuje na adopcję bez konieczności współpracy z RB. Na pewno dzieci z okien życia mogłyby trafiać do takich rodzin preadopcyjnych, ale też noworodki, których mamy jasno deklarują przekazanie dziecka do adopcji, więc gra się toczy o sześć tygodni + czas rozpraw i ostatecznego przekazania praw. Być może w grę wchodziłyby też dzieci interwencyjne, co do których doszło do tak poważnych zaniedbań, że ich powrót do RB jest raczej na pewno skreślony (np. rodzice mają założoną sprawę karną za przemoc).
Rodzinę preadopcyjną definiowałabym z dala od pieczy zastępczej, bo to inna funkcja. Niemniej nawet tutaj wciąż istnieje ryzyko, że dziecko ostatecznie nie zostanie w rodzinie adopcyjnej (np. zgłoszą się krewni, którzy będą chcieli dziecko przysposobić lub przyjąć do spokrewnionej RZ), więc - znów dywagując - praca z takimi kandydatami w ramach kursu powinna zawierać elementy klasycznego kursu adopcyjnego + elementy kursu zastępczego w tej części, która dotyczy opieki interwencyjnej, nastawienia na diagnostykę, przygotowanie prawne (kwestie rozstrzygnięć sytuacji prawnej dziecka, widmo pożegnania itd). Na pewno wsparcie dla kandydatów w sytuacji, w której dziecko z nimi nie zostanie.
Swoją drogą dziś jako Nasz Bocian mamy spotkanie w MRPiPS, więc zadam to pytanie i sama jestem ciekawa odpowiedzi.


Pikuś Incognito pisze:Miałem do czynienia z kilkudziesięcioma rodzinami zastępczymi (ponieważ dwa razy w roku odbywają one praktyki w naszym pogotowiu).
Na dobrą sprawę mogę tych rodziców podzielić na 2 grupy: zastępczych (otwartych na rodziców biologicznych i rozumiejących pojęcie straty) oraz zastępczych mających w planach adopcję (krótko mówiąc, dla których celem jest adopcja). Ci drudzy niczym nie różnią się od rodziców adopcyjnych, których kieruje do nas OA. Najczęściej wybierają tą drogę, bo nie mają innego wyjścia.
na pewno jest tak jak piszesz, ale byt określa świadomość, jak pisał Marks ;) więc przekładając to na tę sytuację: trudno oczekiwać spotkania przedstawicieli tej trzeciej grupy, skoro nikt jej nie powołał do życia. W systemie funkcjonują ludzie, którzy zostali przez ten system wyszkoleni i przygotowani. Mają więc takie nastawienie i świadomość, jakich ich nauczono na kursach.
Mimo to wszyscy wiemy - jeśli nie z praktyki to z lektury forum - że grupa 'preadopcyjna' istnieje. Chociażby we Wrocławiu, ale to nie jest jedyne miasto podejmujące tę grę. Zapewne większości tej grupy wydaje się, że złapała boga za nogi, bo skrócono im czas oczekiwania na dziecko, a do tego najczęściej trafią do nich naprawdę małe dzieci. Dodatkowo przyświeca temu autorytet pracowników OA.
Z dystansu widać jednak więcej. Po pierwsze niejasne gry finansowe (oczekiwanie dobrowolnego zrzeczenia dodatków finansowych na dziecko - i ok, można rozumieć stojącą za tym logikę (skoro chcą adoptować i uważają się za przyszłych rodziców to nie chcą brać pieniędzy za wychowanie dzieci traktowanych jako docelowo własne), ale ta logika powinna mieć odzwierciedlenie w klarownych przepisach.
Po drugie: ta forma niejasności sprzyja też promowaniu historii zakończonych sukcesem, a utajaniu tych, w których dziecko jednak nie pozostaje w RA. Warto, aby ta druga grupa mogła mieć swój głos i otrzymać wsparcie - tak się jednak nie stanie, dopóki oficjalnie nie zaistnieje preadopcja w takim rozumieniu, o jakim piszemy.
Zwiększyłoby to przejrzystość - ludzie rozważający preadopcję mogliby wówczas liczyć na pełne spektrum opinii i głosów zanim podejmą decyzję. Przede wszystkim powinni mieć dostęp do głosów rodziców, którzy przeszli tę drogę, ale też do tych głosów, gdzie historia nie zakończyła się szczęśliwie. Czym innym jest słyszeć opowieść pracownika OA, który referuje stan rzeczy, a czym innym mieć dostęp do realnych historii. To trochę się przekłada na sytuację z niepłodnością - nawet najlepszy specjalista od ivf nie będzie mieć wglądu w osobiste doświadczenie pacjentów, stąd takie fora jak Nasz Bocian czy blogi niepłodnościowe, które zapełniają tę lukę.
Poza tym nie da się pracować oficjalnie z grupą, która oficjalnie nie istnieje - jak powołać koordynatora preadopcji, skoro nie ma preadopcji?

Po trzecie: być może preadopcja mogłaby stanowić odpowiedź na problem niewystarczającej ilości rodzin zastępczych typu pogotowianego. Z jednej strony powołuje się w Łodzi TuliLuli, z drugiej wydłużają się kolejki adopcyjne. Wierzę, że dla pewnego procenta kandydatów na RA ryzyko podjęcia preadopcji okazałoby się przekonujące, szczególnie jeśli byliby wzmacniani w myśleniu, że nie jest to gwarancja adopcji. Ale wciąż do zyskania jest sporo: możliwość bycia z dzieckiem od samego początku i tworzenie więzi bez konieczności ich późniejszego zerwania.

nie pozostaję ślepa na główne różnice między pogotowiem, a taką preadopcją - przede wszystkim RZ pracują swoim profesjonalnym dystansem (jak to brzmi!), który pozwala im przyglądać się dziecku bezstronnie: nigdy nie wiemy, w jakim stanie jest trafiające do nas dziecko, więc zaczynamy pracę z nim i diagnostykę od "białej karty", ale też - słowo klucz - bez oczekiwań. Nie wizualizujemy sobie różowych jednorożców i szczęśliwych happy endów, bo nie wiemy, czy nastąpią. Kandydaci na RA mają inne nastawienie - tam bezstronności nie ma i nie będzie, co jest ich prawem i przywilejem, ale to też wiąże się z ryzykiem, że mogą trafić do nich dzieci, co do których nigdy nie podjęliby świadomej decyzji adopcyjnej, gdyby adopcja była procedowana normalnym trybem.
Znów konkretny przykład: do pogotowia trafia niemowlę, wygląda na zdrowe. W trakcie pierwszych tygodni obserwacji i wizyt lekarskich okazuje się, że dziecko ma poważne uszkodzenie słuchu wynikające z porażenia mózgowego. Dla RZ jest to sytuacja emocjonalnie trudna, ale wciąż nie dramatyczna: doprowadzamy diagnostykę do możliwego maksimum, uzupełniamy kartę rozwojową dziecka, przekazujemy informację dalej do koordynatora, on/ona do ośrodka adopcyjnego. Potencjalni RA otrzymują pakiet znanych w tym momencie informacji i podejmują świadomą decyzję.
Obstawiam, ze dla wielu RA będzie to decyzja negatywna. Być może w konsekwencji dziecko trafi do DPSu.
Co się zmieni, jeśli to samo dziecko trafiłoby do rodziny preadopcyjnej? Przede wszystkim od pierwszej chwili jest traktowane emocjonalnie jak 'własne'. Kolejne informacje medyczne są więc interpretowane w duchu "NASZA córka ma problem", a nie "to dziecko ma problem". Ryzyko, że dziecko naprawdę trafi do DPSu jest znikome; raczej na pewno pozostanie w rodzinie adopcyjnej i dojdzie do adopcji, bo uruchomią się już emocje i więzi.

I teraz tak- dla jednych to są same plusy, bo ostatecznie dla konkretnego dziecka odpłynie w dal wizja spędzenia dzieciństwa w DPSie. Dla innych wyraźne będzie jednak granie na emocjach kandydatów na RA, którzy siłą rzeczy nie zdystansują się od sytuacji, a są emocjonalnie bezbronni (nawet jeśli sami uważają, że tak nie jest - owszem, jest).
Powiedzenie "nie" w sytuacji, w której mamy do czynienia z ludźmi mającymi ogromną determinację rodzicielską, jest naprawdę rzadkie, bo poza własnymi pragnieniami uruchamia się też presja środowiskowa: w końcu macie dziecko, na które czekaliście X lat, a teraz wybrzydzacie?
Polecam ksiązkę Barełkowskiej i Pilimon "Będziesz moim wszystkim", a w niej jedną z ostatnich historii rodziny, która adoptowała trójkę dzieci, choć już w momencie adopcji czuła, że powinna odmówić adoptowania jednego z nich. Nie byli w stanie powiedzieć "nie". Życie pokazało, że asertywność - choć pewnie byłaby miażdząco oceniona przez otoczenie i OA - prawdopodobnie uratowałaby tę rodzinę, w tym dwójkę adoptowanych chłopców, którzy na obecności brata stracili, poza tym że rozwalił on całą konstelację.
Przywołuję tę historię, bo ona trochę pokazuje, jakie są zyski z dystansu, który dla osób postronnych może brzmieć strasznie, ale na ogół działa w interesie rodzin adopcyjnych i choć trochę uwalnia ich od presji własnych emocji na rzecz racjonalnej oceny własnych możliwości.
Klaudka
Posty: 306
Rejestracja: 09 lis 2004 01:00

Re: Rodziny preadopcyjne

Post autor: Klaudka »

„Znów konkretny przykład: do pogotowia trafia niemowlę, wygląda na zdrowe. W trakcie pierwszych tygodni obserwacji i wizyt lekarskich okazuje się, że dziecko ma poważne uszkodzenie słuchu wynikające z porażenia mózgowego.”

W ten sposób nie zdecydowałabym się na adopcję. Nie wiem prawie nic o pochodzeniu naszych dzieci, może są obarczone jakaś skłonnością do choroby, która objawi się później, a może napotkamy na większe problemy związane z FAS, z którym się borykamy na co dzień. Myślę, że osoba, która decyduje się na preadopcję rozważa sytuację wcześniej. Wiem, że chciałaś wyjaskrawić przykład, ale ja akurat w tym przypadku widzę pozytyw sytuacji, przede wszystkim dla dziecka, któremu przytrafiłoby się ogromne szczęście, że od razu trafiło do rodziny i dla tej rodziny też, ponieważ uratuje to dziecko, da mu ogromny dar, jakim jest życie w rodzinie, a nie tułanie się po placówkach.
Pikuś Incognito
Moderator
Posty: 452
Rejestracja: 29 gru 2015 22:11

Re: Rodziny preadopcyjne

Post autor: Pikuś Incognito »

Zgadzam się, że nie można negować faktu istnienia w naszym kraju rodzin preadopcyjnych (chociaż oficjalnie ich nie ma). Takimi rodzinami są zarówno osoby adoptujące niemowlęta, jak też takie, które idą na szkolenie dla rodziców zastępczych, często nie kryjąc motywacji adopcyjnych.
W zasadzie myślę bardzo podobnie jak bloo (chociaż mam też sporo wątpliwości). Również uważam, że rodzice chcący adoptować dziecko poprzez rodzinę zastępczą, powinni mieć specjalny program szkoleń. I wcale nie chodzi o to, aby poddać ich jakiemuś „praniu mózgu” i odkrywaniu tajemnic duszy, ale aby uzmysłowić im wszelkie możliwe niebezpieczeństwa, jakie mogą na nich czyhać. A to często jest możliwe poprzez konfrontowanie ich z rodzinami, które przeszły podobną drogę (zarówno biorąc pod uwagę historie, które zakończyły się szczęśliwie, jak też nie). Nic tak nie działa na wyobraźnię, jak widok niepełnosprawnego dziecka... i to bardzo niepełnosprawnego. Rozumiem, że rodzice chcący adoptować noworodka są świadomi zagrożeń. Uważam jednak, że wielu z nich się tylko tak wydaje. Potrafię zrozumieć argument, że również u dziecka biologicznego, albo adoptowanego, w późniejszym wieku może pojawić się jakaś ciężka choroba.
Jestem skłonny się zgodzić, że z punktu widzenia dziecka, jeżeli zostanie ono adoptowane jako noworodek, a później zaczną pojawiać się rozmaite schorzenia i zaburzenia, to będzie to dla niego ogromnym szczęściem … ale też nie zawsze. Domy pomocy społecznej są wypełnione również dziećmi oddawanymi ich tam przez rodziny biologiczne (i uważam, że nie można ich za to potępiać). Nawet zaryzykowałbym stwierdzenie, że zdarza się, iż dzieci przebywające w takich placówkach, mogą czuć się lepiej niż pośród przemęczonych, sfrustrowanych, mających żal do całego świata – rodziców. Byłem w takich miejscach wiele razy, a wychodząc cieszyłem się, że wracam do moich „zwariowanych” dzieci zastępczych. Mówiąc o dzieciach upośledzonych, większość osób ma na myśli chore maluchy. Ale te maluchy wkrótce będą miały lat 15, 20, … 30.

Można się ze mną nie zgodzić, ale uważam, że kilkumiesięczne dziecko nie przeżywa w jakiś szczególny sposób traumy rozstania z rodziną zastępczą, natomiast w tym czasie „wychodzi” większość chorób i zaburzeń. Dlatego sam nigdy bym się na adopcję noworodka nie zdecydował … teraz, kiedy jestem pogotowiem rodzinnym i na pewne sprawy patrzę niejako od środka. Z pewnością jeszcze kilka lat temu poszedłbym w tego rodzaju przysposobienie jak w dym.

Nie jestem przeciwny preadopcji noworodków, ale również widziałbym potrzebę stworzenia jakiegoś programu, który pokazywałby ten świat takim, jaki jest, a nie tylko kierował się tzw. dobrem dziecka. Chciałbym programu, który nie tylko nazywałby rzeczy po imieniu, ale przede wszystkim wspierałby rodziców „przed”, „w trakcie” i „po”.

Jednak gdy spojrzę na całość z pewnego dystansu (powiedzmy jako osoba, która miałaby taki program tworzyć), to widzę wiele przeszkód. Tutaj odniosę się również (a w zasadzie przede wszystkim) do rodzin, które chciałyby preadoptować dzieci nieco starsze.
Aktualnie w świetle prawa mamy rodziców adopcyjnych i zastępczych. Każda z tych grup ma swoje prawa i obowiązki. Nie wydaje mi się, aby rodzice preadopcyjni mogli być jakąś trzecią grupą. Cały czas będą (do pewnego momentu) rodzicami zastępczymi. A to oznacza, że będą zobowiązani utrzymywać kontakty z rodzicami biologicznymi (o ile ci będą chcieli spotykać się ze swoimi dziećmi). Aktualnie sytuacja wygląda tak, że rodzice zastępczy z motywacją adopcyjną … jakoś sobie radzą i każdy przymyka na to oko. To „jakoś” oznacza tyle, że robią co mogą, aby do maksimum ograniczać jakiekolwiek kontakty z rodzicami biologicznym, a ci, przecież też nie zawsze są „w ciemię bici” i widzą co się dzieje. Sytuacja taka bardzo przypomina mi przypadki rozwodzących się rodziców, z których każdy zaczyna walczyć o dziecko. Czy jest ono wówczas szczęśliwe?

Nie mam pojęcia, jakie procedury należałoby tutaj wdrożyć, aby tą kwestię rozwiązać. Owszem, można przyjąć, że do preadopcji zostają dopuszczone tylko dzieci z niemal idealną sytuacją (czyli bez szans na powrót do RB i takie, którymi ci wcale się nie interesują). Pytanie tylko, kto miałby o tym zadecydować: pani z pomocy społecznej, policjant przyjeżdżający na interwencję, lekarz przyjmujący pobite dziecko, PCPR … a może sąd (umieszczając dziecko natychmiast w rodzinie preadopcyjnej w trybie zabezpieczenia)? Prawdę mówiąc, ten ostatni najczęściej ma najmniejszą wiedzę, chociaż to on musi podjąć decyzję. Dlatego też dzieci umieszczane są w rodzinach zastępczych (najczęściej pogotowiach rodzinnych), do czasu zapoznania się z całym materiałem dowodowym.
Rodzice biologiczni są nieobliczalni. Po miesiącach milczenia, potrafią sobie przypomnieć o dziecku, wynająć prawnika i odwoływać się od niekorzystnego dla siebie wyroku.

Okna życia i sytuacje, gdy mama sama podejmuje decyzję, że chce się zrzec swoich praw do dziecka – są w miarę bezpieczne. Ale ile jest takich przypadków? My mieliśmy jeden.
Za to mamy cały czas taką dwuletnią Smerfetkę (od urodzenia). Sprawa wydawała się prosta. Matka schizofreniczka, nigdzie nie mieszkająca, „znikająca” na wiele miesięcy, kolejne jej dziecko (do wszystkich poprzednich została pozbawiona praw). Gdyby nasz OA stosował praktykę preadopcji noworodków, to dziewczynka z pewnością zostałaby w takiej rodzinie umieszczona. W tej chwili czekamy na rodziców adopcyjnych, ale jeszcze niedawno istniało duże prawdopodobieństwo, że mama będzie się odwoływać od wyroku.
Jako ojciec zastępczy (który rozstania ma wkalkulowane w swoją psychikę), jakoś dałem radę to przeżyć. Jednak nie wyobrażam sobie co by się działo, gdybym chciał zostać dla tej dziewczynki tatą adopcyjnym. Nawet biorąc pod uwagę wszelkiego rodzaju szkolenia, znając pewnego rodzaju mechanizmy i mając obycie z rodzicami biologicznymi – to nie wiem jak dałbym radę przetrwać te dwa lata.

Być może warto stworzyć trzecią drogę – drogę preadopcyjną (określając podstawy prawne, formułując prawa i obowiązki takich rodziców, tworząc program szkoleń i system wspierania takich rodzin), chociaż nie mam pomysłu od czego należałoby zacząć. W zasadzie to nie mam żadnego pomysłu.
Jednak w tej chwili, w moim odczuciu, jest to droga dla osób o mocnych nerwach, zdeterminowanych, albo nie wiedzących do końca „na co się piszą”. Nie chcę nikogo urażać (bo wiem, że w sytuacjach gdy dzwoni „ten telefon”, to emocje biorą górę), więc z góry przepraszam i może ograniczę się do stwierdzenia, że jest to droga dla ludzi świadomych.
Nie pytaj "dlaczego?". I tak nie uzyskasz odpowiedzi.



Adres bloga o naszym pogotowiu:

http://pikusincognito.blogspot.com
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: Rodziny preadopcyjne

Post autor: Pockahontas »

Chociaż czytałam waszą dyskusję na bieżąco, to sporo mi pewnie umknęło z braku czasu na odpisywanie, więc nie odniosę się do wszystkiego.

Uważam, że rodziny preadopcyjne w takiej formule o jakiej pisze Bloo powinny istnieć oficjalnie i być solidnie przygotowywane na różnoraki rozwój wypadków. Natomiast obawy Pikusia dotyczące wykonania tego pomysłu wydają mi się jak najbardziej uzasadnione.
Na etapie interwencji trudno jednoznacznie stweirdzić jaka będzie przyszłość rodziny zwłaszcza że decyduje o tym kilka podmiotów współpracujących ze sobą, ale często ta współpraca jest, mówiąc wprost, czysto teoretyczna. Pracownik socjalny swoje, oa swoje, kurator bardzo często jeszcze co innego, a sąd najczęściej to co kurator albo ewentualnie kieruje na badanie więzi. I nie chodzi mi to, by całkowicie wyeliminować "ryzyko" powrotu dziecka z rodziny preadopcyjnej do rb, bo założyliśmy już, że nie jest to możliwe, ale fajnie by było gdyby oceny mogły być trafne choćby na tyle, by dzieci zwracanych rb nie było więcej niż - powiedzmy - 10-20%, bo inaczej taka formuła chyba straciłaby sens jako mnożenie bytów ponad potrzeby i możliwości. Tak sobie roboczo myślę...
Podsumowując, wydaje mi się, że w obecnym stanie prawnym i przy obecnych możliwościach systemu, rodzinna preadopcyjna ma rację bytu faktycznie chyba tylko w sytuacji gdy mamy wstępne zrzeczenie blankietowe mb i czekamy te przepisowe 6 tygodni. W pozostałych sytuacjach, obawiam się, że system tego nie udźwignie. No chyba że po gruntownej reformie ;-)

Nie zmienia to jednak faktu, że praktykę wrocławską w zastanym stanie prawnym, nadal oceniam bardzo negatywnie. Nie ze względu na samą ideę, ale na "robienie" systemu. Nawet jeśli system faktycznie jest do d... (a uważam, że w większości jest), to jednak wolałabym zmieniać go na innym poziomie niż partyzantka miłych pań z jednego czy drugiego ośrodka. Z jednej prostej przyczyny - jeśli przy obecnym stanie rzeczy coś pójdzie nie tak, to nikt nie weźmie za to odpowiedzialności.
Podobnie, "robieniem" systemu są te sytuacje, o których pisze Pikuś - gdy o rz starają się rodziny chętne do adopcji, które w danym momencie nie mogłyby adoptować. Jednak, mimo wszystko, dużo łatwiej jest mi zrozumieć (i usprawiedliwić) takie działania w wymiarze jednostkowym, osobistym aniżeli gdy dzieje się to na poziomie instytucji. A już w pełni rozumiem i akceptuję sytuację gdy niepełnosprawne, gotowe do adopcji dziecko trafia do rz z motywacją adopcyjną z powodów finansowych.
Miniula
Posty: 755
Rejestracja: 16 kwie 2012 19:38

Re: Rodziny preadopcyjne

Post autor: Miniula »

Uważam, że forma opieki nad dzieckiem i dochodzenia do niej powinna zależeć wyłącznie od kandydatów i być regulowana prawnie w sposób z jednej strony zapewniający kontrolę nad procesem (czyli weryfikacja, szkolenie), z drugiej pozostawiający maximum wolności w wyborze drogi.
Czyli jestem za adopcją tradycyjną, otwartą, AZW, preadopcją i RZ różnej maści.
Każda z tych form ma swój aspekt i ludzie decydując się na nią powinni być świadomi tego, co robią, ale nie ograniczeni.
Każda forma zakazu, każda sztywność przepisów niesie ze sobą ryzyko pojawienia się "podziemia" i prób ominięcia zasad.
Kiedy decydowałam się na adopcję mojego dziecka wiedziałam tylko tyle, że rodzi się chłopiec, wcześniak, okleiło się łożysko i doszło do niedokrwistości macicy. Tyle.
Dziecko było jedną wielką zagadką. Chyba wygrałam los na loterii, bo poza astmą dziecięcą jest to dziecko idealne.
Ale to była moja suwerenna decyzja, na szczęście, w tamtym momencie jeszcze możliwa. Gdybym nie mogła jej podjąć, byłabym głęboko nieszczęśliwą, bezdzietną osobą.
Są osoby, które zdecydowałyby się na to, co ja, są takie, które nie chciałyby ryzykować. I prawidłowo, każdy człowiek ma inną wytrzymałość, inny próg cierpliwości.
Śmieszą mnie argumenty o "zabieraniu kolejki", podobno nie ma kolejek, a dzieci są kierowane do rodzin zgodnie z dopasowaniem rodziców do dziecka :mrgreen: No i ponownie - dlaczego ja mam być ograniczona w swoich decyzjach? Ponieważ ktoś nie zdecydowałby się na to, na co ja? To jego/jej sprawa.
Ludzi można przygotować na ryzyko. Tak jak przygotowuje się RZ można przygotowywać ludzi do AZW czy preadopcji. To, że zdarzają się powroty do RB to prawda. Ale z tzw. standardowej adopcji zdarzają się powroty lub do adopcji nie dochodzi. I na to też ludzie powinni być przygotowani. Nie są. Dlaczego?
Bycie w ciąży też nie gwarantuje urodzenia dziecka a tym bardziej urodzenia zdrowego dziecka. Zawsze jest ryzyko doświadczenia straty. Byłam w ciąży, moje dziecko się nie urodziło.
Ludzie lubią sobie komplikować sprawy. A to jest w sumie dość proste.
Wystarczy zrobić solidne szkolenie i pokazać ludziom prawdziwe oblicze każdej z form opieki zastępczej. A potem pozwolić zdecydować.

Cuda czasami przybierają formę, jakiej się nie spodziewaliśmy, o jaką nie prosiliśmy, jaka może nas niekiedy przerażać. Ale nadal są cudami, odpowiedzią na nasze modlitwy... A może po prostu wynikiem naszej pracy...

Miniek już Miniulowy :love:

Nela8


ODPOWIEDZ

Wróć do „Rodzicielstwo zastępcze”