Hej, jestem jednoosobową rodziną zastępczą od 4 miesięcy, więc świeżo upieczoną
Bardzo chętnie również wymienię informacje i "posłucham" Waszych historii.
Mam pod opieką wspaniałą dwuletnią dziewczynkę. Oczywiście moje życie zmieniło się diametralnie, była to jednak bardzo przemyślana - długoletnia wręcz decyzja, więc mam wrażenie, że mimo tej zmiany, jest to bardzo naturalna sytuacja.
Rodziną zastępczą proceduralnie zostałam bardzo szybko - od zgłoszenia się do PCPR-u do momentu przyjęcia dziecka minęły 3 miesiące, w tym szkolenie, które ze względu na Covid było bardzo intensywnie prowadzone. Wcześniej jednak 5 lat chodziłam wokół tematów adopcji, rodziny zastępczej - czytałam właśnie "bociana", byłam wolontariuszką w domach dla dzieci, rozmawiałam z różnymi rodzinami, chodziłam na szkolenia z komunikacji nastawione na dzieci, jak i cztałam różne publikacje.
Wydaje mi się, że PCPR bardzo dobrze dobrał mnie do dziecka, tj. do potrzeb Ani. Jestem bardzo krótko rodziną zastępczą, ale mam wrażenie że bardzo szczęśliwą, bo Anię mogę określić jako to dziecko, które "po prostu potrzebowało czułej stabilnej opieki". Z każdym dniem widzę subtelne zmiany rosnącego przywiązania, to co po kilku dniach od przyjęcia wydawało mi się wspaniałym wtuleniem z jej strony, jest teraz niewielkim ułamkiem tych codziennych potwierdzeń i upewniających uscisków, całusów i radosnych chwytów
Z małą zaliczam po kolei sporo specjalistów, absolutnie liczyłam się z tym, że tak będzie, mała ma m.in. podejrzenie FAS/ FASD. Uważam, że moim zadaniem jest posprawdzać co się da, a potem celowo już pracować nad tym, nad czym można. Bez stygmatyzowania, ale z właściwym rozpoznaniem i kierunkowym wspieraniem jej w rozwoju. Myślę, że jestem jezcze mocno teoretyczna
))
To co mi sprawia trudność, a czego nie przewidziałam - to rosnąca między nami błyskawicznie więź. Już po tym czasie myślę, że gdyby teraz skierowano małą do innej rodziny lub wróciłaby do RB, to prawdę mówiąc miałabym ogromny problem z samą sobą, Nie zrozumcie mnie źle, to Ania jest dzieckiem i to ona jest "centrum" i dla niej zerwanie tej więzi uważam za koszmar. Ale przysięgam, że dla mnie jako osoby dorosłej - również. To co mi pomaga zachować równowagę, to przypominanie sobie, że jestem RZ, trzymanie dobrego kontaktu z mamą biologiczną, moje zainteresowania, praca, relacje ze znajomymi oraz myśl, że z czasem ta tymczasowość będzie wpisana w naszą codzienność jako coś normalnego, oswojonego. Dodam, że jeśli byłaby możliwa adopcja małej - to zrobiłabym to bez wahania.
Póki co widzę, że w pojedynkę istnieje spore ryzyko "uwieszenia się" emocjonalnego na tej jednej relacji z dzieckiem, zupełnie niemożliwej dla niego do uniesienia.
Czy ktoś tutaj ma podobne myśli i - ewentualnie, jak Wy sobie radzicie z rosnącym przywiązaniem, szczególnie w naszej sytuacji, kiedy nie ma drugiej osoby dorosłej? Jak bardzo realne są np. długoterminowe RZ?