Taki dzień, właściwie to trwa już od jakiegoś czasu- może nawet od samego początku jak Hania jest z nami.
Zanim zostałam jej mamą i nawet jeszcze wcześniej byłam workiem łez. Kobietą z wiecznie pustym brzuchem. Cierpiałam, tęskniłam.
Dziś jestem mamą z nadal pustym brzuchem ale za to z pełnym sercem, tyle tylko,że niekiedy dopada mnie obraz tego jak jednak droga moja i droga Hani nie spotykają się i ... No właśnie.
Ja może byłabym matką innego dziecka( przydzielonego mi z urzędu wg bliżej nie znanych zasad przydzielania dzieci) a Hania przydzielona byłaby z urzędu do ZOLu.
Ile jest takich dzieci, których drogi nie przecinają się we włąsciwym momencie z drogami swoich właściwych rodziców i których dane w odmętach biurokracji a one same giną w placówkach?
Doszłam do tego,że winy leżą zarówno po stronie ra i oa.
Ci piersi prezentując roszczeniowe postawy żywcem wyrwane z wycieczki do centrum handlowego- tego nie chcę bo... i tu wyliczanka począwszy od wieku, koloru włosów(byle nie rude!) a kończąc na większym kalibrze jak: niepełnosprawność, deficyty lub FAS, FASD... Szkoda,że brakuje empatii.
Ci drudzy zaś mają się za bogów. Tym przyznamy dziś a Ci poczekają jeszcze ze 4 lata a te dzieci cyk do bazy(niech ślad po nich zaginie).
Nerwy jakie mam na to w jaki sposób prowadzone są szkolenia, godziny bzdur( na palcach jednej ręki policzyć można wartościowe treści), po całą resztę działania tych instytucji. Mają kandydatów w których mają potencjał, chętnych lub wahających się(tym wahającym można pomóc podjąc decyzję dodatkowymi godzinami szkoleń z np rodzicami, którzy już mają dzieci z fas lub niepełnosprawnością).
Ale nie bo po co? Wsadzimy do bazy, zbazy do ZOLu lub innego bidula...
Kocham moje dziecko za to jakie jest a nie za to jakie nie jest.
I dziś bardzo mocno chcę mi się płakać a wręcz nawet wyć za pozostałymi dziećmi bez szans.